Triumf pięknych głosów. Piotr Beczała i Tomasz Konieczny w „Lohengrinie” w Wiener Staatsoper

0

Po spektakularnym sukcesie w Metropolitan Opera, Piotr Beczała ponownie wcielił się w rolę Lohengrina w operze Wagnera. Tym razem w Wiener Staatsoper, gdzie po raz drugi wystąpił w inscenizacji Andreasa Homokiego.

Przedstawienie miałam okazję oglądać już trzy lata temu z udziałem polskiego tenora i debiutującej wówczas w partii Elsy Cornelii Beskow, którą warszawska publiczność zobaczy jeszcze w tym sezonie w Operze Narodowej w „Peterze Grimesie” Brittena. Głównym powodem, dla którego wybrałam się na nie kolejny raz, było zaangażowanie do tegorocznej obsady dwóch polskich śpiewaków – Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego.

Obaj soliści występowali już razem w „Lohengrinie” w Semperoper Dresden (2016 r.) i dwa lata później na Festiwalu w Bayreuth. Obydwa spektakle były nagrane i wydane w formie DVD, wielokrotnie emitowane były również czy to w kinie, telewizji czy też Internecie.

„Lohengrin” w reżyserii Homokiego daleki jest jednak od tradycyjnej inscenizacji zaprezentowanej w Dreźnie czy też interesującej, utrzymanej w klimacie fantasy produkcji Yuvala Sharona wystawionej w Bayreuth.

Przedstawienie stanowi koprodukcję z Opernhaus Zürich (Homoki od 2012 roku jest dyrektorem tego teatru), a w Wiedniu pokazywane jest po raz ostatni – w przyszłym sezonie zastąpi je nowa realizacja Jossiego Wielera oraz Sergia Morabita, która swoją premierę miała rok temu podczas Osterfestspiele Salzburg.

Osadzenie historii rycerza Świętego Graala, który przybywa by ratować cześć księżniczki Elsy, w bawarskiej czy też tyrolskiej wiosce, nie wnosi w mojej opinii niczego nowego do postrzegania postaci. Panowie dumnie paradują w będących symbolem męskości i krzepy lederhosen, panie zaś noszą ludowe stroje z gorsetem i fartuszkami (dirndl). Przygotowując tą dość siermiężną produkcję, reżyser pozbawił operę Wagnera tajemniczości i mistycyzmu, oferując melomanom w zamian wizytę w utrzymanej w rustykalnym klimacie gospodzie, w której nie wiadomo czemu piwo zaczyna się lać dopiero w ostatnim akcie. Nawet majestatyczny król Heinrich zmarginalizowany jest tu do roli burmistrza wioski. Pojawienie się Lohengrina odbywa się natomiast w asyście tłumu z rękami uniesionymi w ekstatycznym geście, przekazującego sobie plastikowego łabędzia. Gdy tłum się rozstępuje, zamiast lśniącego rycerza ukazuje nam się leżący w embrionalnej pozycji człowiek w pokutnej koszuli.

Nina Stemme i Tomasz Konieczny w „Lohengrinie” Wagnera, fot. Wiener Staatsoper / Michael Pöhn

Zasadniczym atutem przedstawienia jest obsada, wśród której prym wiodą nasi rodacy. Piotr Beczała interpretuje Lohengrina z wielką naturalnością, która sprawia że jego bohater jest tak bardzo bliski odbiorcy. Już w trakcie kinowej transmisji tej opery z Metropolitan Opera można było zauważyć, jak bardzo tenor dopracował tą partię, wkładając emocjonalny ładunek w każdą wyśpiewaną frazę. Jego głos o pięknej barwie jest dźwięczny, nośny i zdolny do dramatycznej ekspresji. W „In fernem Land” oraz „Mein lieber Schwan”, czyli w fragmentach niemal belcantowych, brzmi on uroczyście i dostojnie.

W roli Elsy wystąpiła świetna fińska śpiewaczka Camilla Nylund. Jej sopran jest czysty i świetlisty, słyszymy w nim zarówno wrażliwość, jak i intymność. Miłość Elsy i Lohengrina okazuje się być niemożliwa do spełnienia – są oni postaciami z dwóch różnych światów, a dla dziewczyny przysięga dana mężowi, że nie zapyta go o nigdy ani o imię, ani o pochodzenie, okazuje się być zbyt trudna do dotrzymania.

Telramundem, niesłusznie oskarżającym Elsę o zabicie brata intrygantem był Tomasz Konieczny, zaś jego bezwzględnie dążącą do władzy i sterującą jego poczynaniami małżonką – Nina Stemme. Friedrich von Telramund to typowy operowy czarny charakter, rola w której Konieczny wypada znakomicie pod względem aktorskim i wokalnym. Na podkreślenie zasługuje moc głosu oraz znakomita dykcja śpiewaka, docenianego na całym świecie za role w wagnerowsko-straussowskim repertuarze.

Jako Ortrud partnerowała Koniecznemu Nina Stemme, która stworzyła bardzo emocjonalną, złowrogą postać. Jej głos być może już nie olśniewa, ale nadal ma w sobie niewymuszoną siłę, z której słynęła przez lata kariery.

Orkiestrę prowadził dyrektor muzyczny wiedeńskiej Volksoper Omer Meir Wellber. Jego sposób dyrygowania można określić jako bardzo żywiołowy, temperamentny i dość mało subtelny, co nie wszystkim słuchaczom przypadło do gustu i nie ułatwiało pracy śpiewakom.

O autorze