Wojna i kultura patriarchalna. „Moc przeznaczenia” w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej

5

W tym roku w repertuarze Teatru Wielkiego – Opery Narodowej znalazła się „Moc przeznaczenia” Verdiego. Spektakl jest grany w Warszawie pięciokrotnie, a w przyszłym sezonie wystawiony zostanie w nowojorskiej Metropolitan Opera. „Moc przeznaczenia” to trzecia koprodukcja Opery Narodowej z Met, po dyptyku „Jolanta / Zamek Sinobrodego” z muzyką Czajkowskiego i Bartoka (2015) i „Tristanie i Izoldzie” Wagnera (2016).

Wysokobudżetowa produkcja w reżyserii Mariusza Trelińskiego oszałamia widza spektakularnymi efektami scenicznymi i rozbudowaną scenografią, pozostając jednocześnie bliska librettu. „Moc przeznaczenia” to opowieść o tragicznej miłości w czasach wojny i losie, którego nie da się uniknąć. Akcja obfituje w dramatyczne wydarzenia i zaskakujące zwroty. W operze mamy zarazem piękne, kameralne duety, jak i następujące zaraz po nich sceny zbiorowe, co sprawia, że jest to dzieło trudne pod względem realizacyjnym.

Spektakl rozpoczyna się już od pierwszych dźwięków orkiestry, a inscenizowana uwertura przenosi widza do luksusowej rezydencji generała Calatravy, gdzie odbywa się bal z okazji urodzin jego córki Leonory, na którym bawi się krajowa śmietanka towarzyska. Obrotowa scena jest wprawiana w ruch niemal nieustanie, co daje wrażenie, że razem z bohaterami przemieszczamy się po posiadłości (skrzypienie obrotówki jest jednak na tyle donośne, że przeszkadza w komfortowym odbiorze muzyki). Intryga zawiązuje się, gdy przypadkowy strzał z broni Alvara zabija ojca Leonory. Wydarzenie to determinuje przyszłe losy bohaterów i prowadzi ich do tragicznego finału.

Punkt wyjścia jest u Verdiego, ale to co mnie najbardziej interesuje to krytyka społeczeństwa patriarchatu i pewnego sposobu myślenia, który w tym kraju jest bardzo trudny do zniesienia. Mam na myśli logikę narzucania swojej woli, pewnej dominacji i siły, która tu jest opowiedziana bardzo prosto przez figurę ojca” – tłumaczył Mariusz Treliński na przedpremierowym spotkaniu z dziennikarzami. Reżyser skupia się na relacji autorytarnego ojca i jego córki. Leonora planuje ucieczkę z kochankiem, ale ze względu na miłość do ojca i zapewne obawę przed utratą rodzinnych przywilejów waha się i zwleka z opuszczeniem domu. Po śmierci Calatravy dziewczyna szuka ukojenia w całkowitym oddaniu się Bogu. Interpretacja libretta „Mocy przeznaczenia” przez pryzmat patriarchatu jest dość trafna, bowiem wychowana przez dominującego ojca Leonora nie zna innych wzorców jak podporządkowanie się i poszanowanie dyscypliny. Wszystkie te wartości odnajduje w kościele i w osobie zakonnika Gwardiana, którego rolę nie bez powodu powierzono Tomaszowi Koniecznemu, kreującemu również postać ojca. Konieczny zaprezentował się bardzo wiarygodnie zarówno jako despotyczny ojciec, jak i przedstawiciel hierarchii kościelnej, jednak śpiewakowi wyspecjalizowanemu w repertuarze niemieckim zabrakło umiejętności verdiowskiego legato, fraza często bywała zbyt poszatkowana. Izabela Matuła jako Leonora była z kolei najjaśniejszym punktem obsady. Artystka obdarzona jest ciemnym, uwodzicielskim sopranem, a jej śpiew zachwyca bogactwem niuansów wyrazowych. W arii „Pace, pace mio Dio!” urzekała subtelnością i doskonałością długich wysokich dźwięków w finale.

Obronną ręką wyszedł również Tadeusz Szlenkier wcielający się w rolę Alvara. Od 2018 roku tenor jest solistą Staatstheater Nürnberg i od tego czasu jego technika wokalna uległa znacznej poprawie, jest to głos którego słucha się z przyjemnością. Aresztowany przez ochronę Calatravy Alvaro ostatecznie trafia na front. Treliński ukazuje realia współczesnej pożogi wojennej, jednak nie wskazuje konkretnych działań zbrojnych, stara się po prostu stworzyć atmosferę bycia po dwóch stronach konfliktu. Reżyser traktuje wojnę jako najbardziej wyrazisty obraz patriarchalnej kultury, kultywującej przemoc i agresję.

Przeciwnikiem Alvara jest Carlo, brat Leonory, który poprzysiągł kochankom zemstę. Trójka protagonistów spotyka się w IV akcie na zrujnowanej stacji metra, która kojarzy się z tymczasowością, przypadkowością spotkań. To tam przeznaczenie wypełnia się i Leonorę dosięga mściwa ręka brata. Umierając, dziewczyna wspina się pomału po schodach, dołączając do czekającego na nią ojca.

Mariusz Treliński mówił w przedpremierowych wywiadach, że Don Carlo jest dla niego Hamletem, który musi pomścić ojca, ale nie potrafi tego zrobić, bo jest bardzo słaby, delikatny. W postaci stworzonej przez Krzysztofa Szumańskiego trudno dopatrzyć się jednak tych cech, pod względem wokalnym baryton był też jednym z większych rozczarowań wieczoru. Zawiodła również Monika Ledzion-Porczyńska jako Preziosilla. Urodziwa mezzosopranistka zaledwie kilka miesięcy temu stworzyła wielką kreację jako Ameneris w „Aidzie” Verdiego, teraz jednak nieprzyjemnie zaskoczyła rozwibrowanym, nieprzyjemnie brzmiącym głosem.

Spójna koncepcja „Mocy przeznaczenia” nie jest jednak pozbawiona wad. Słabą stroną reżysera są sceny zbiorowe, a umilające czas i zagrzewające do walki markietanki niepotrzebnie przybierają postać króliczków Palyboya. Niezrozumiała jest również scena samochodowego wypadku Leonory, która gmatwa i tak już zawiły przebieg akcji. Warto jednak osobiście wybrać się do Opery Narodowej, by wyrobić sobie swoje własne zdanie o tej interesującej produkcji.

O autorze