Minął tydzień od premiery „Latającego Holendra” Wagnera na Baltic Opera Festival. Spektakl w Operze Leśnej obejrzało cztery i pół tysiąca widzów, przywracając tym samym amfiteatr jego pierwotnej funkcji, jaką było wystawianie oper na świeżym powietrzu.
Inauguracja Opery Leśnej miała miejsce w sierpniu 1909 roku prezentacją zapomnianej dziś opery „Obóz nocny w Grenadzie” Kreutzera, a w kolejnych latach wystawiano tam m.in. „Tannhäusera” Wagnera, „Sprzedaną narzeczoną” Smetany, „Wolnego strzelca” Webera, „Jasia i Małgosię” Humperdincka czy też „Fidelia” Beethovena. W latach 1924-1944 w Operze Leśnej odbywał się Zoppot-Festspiele, organizowany na wzór słynnego Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth. W Operze Leśnej śpiewali Lotte Lehmann, Richard Tauber i Max Lorenz, a przedstawienia transmitowane były przez niemiecką stację radiową.
Pomysłodawcą i siłą sprawczą idei powrotu do sopockiej tradycji operowej jest Tomasz Konieczny. Dzięki jego pozycji w operowym świecie udało mu się sprowadzić zarówno znanych wykonawców, jak i skompletować festiwalowy komitet honorowy, w skład którego weszli m.in. Dominique Meyer (dyrektor Teatro alla Scala), Waldemar Dąbrowski (dyrektor Teatru Wielkiego-Opery Narodowej), Peter Gelb (dyrektor Metropolitan Opera), Bogdan Roščić (dyrektor Wiener Staatsoper) i Katharina Wagner (dyrektorka Bayreuther Festspiele).
Akcja „Latającego Holendra” w dużej mierze rozgrywa się na łonie przyrody, dlatego też reżyserski team (Łukasz Witt-Michałowski i Barbara Wiśniewska według koncepcji inscenizacyjnej Tomasza Koniecznego) wykorzystał naturalną leśną scenerię, która dzięki zastosowaniu efektu „gry świateł” przemieniła się we wzburzone fale oceanu. Zadaszenie Opery Leśnej przywiodło realizatorom na myśl skojarzenie z rozpostartymi żaglami statku, a raczej umowna scenografia pełniła także rolę domu Dalanda, w którym Senta pracuje z prządkami, dziergając z nici i skrawków materiału lalki będące pewnego rodzaju osobistym talizmanem, towarzyszącym ludziom przede wszystkim w ważnych momentach życia, takich jak ślub czy narodziny dziecka.
Spektakl ma mroczny, romantyczny klimat, a pośród szalejących żywiołów świat fantastycznych zjaw miesza się z realnością i wpływa na nią w negatywny sposób. Przeklęty żeglarz błądzi po oceanach, a jego widok sprowadza śmierć. Latający Holender nie może zaznać spokoju, dopóki nie zdobędzie serca wiernej kobiety. Wyzwolić pragnie go Senta, która od wielu lat ma obsesję na punkcie Holendra, nie wiadomo jednak czy ich spotkanie ma wymiar rzeczywisty, czy jest jedynie rojeniem chorego umysłu dziewczyny.
Latający Holender w wykonaniu Andrzeja Dobbera jest ze wszech miar ludzki, spragniony miłości która może wyzwolić go z cierpień. Skazany na wieczną żeglugę Holender może zejść na ląd raz na siedem lat w poszukiwaniu oddanej kobiety. W interpretacji Dobbera zawarty jest ból człowieka niepewnego, co tym razem go spotka, nie żywiącego już wielkiej nadziei na odmianę losu.
Głos Dobbera brzmiał pięknie w duecie z nośnym, ostrym sopranem Ricardy Merbeth. Zarówno ona, jak i Stefan Vinke (zakochany w Sencie Eryk) reprezentują bardzo forsowny, dramatyczny styl śpiewania wagnerowskiego. Bardziej subtelny był Franz Hawlata jako chciwy ojciec dziewczyny – Daland. Dobrze wypadli również Małgorzata Walewska oraz Dominik Sutowicz.
Jednym z głównych bohaterów wieczoru była orkiestra Opery Bałtyckiej, która w przeciwieństwie do solistów w ogóle nie potrzebowała nagłośnienia. Prowadził ją legendarny dyrygent Marek Janowski, który na początku tego miesiąca pożegnał się z funkcją szefa orkiestry Filharmonii Drezdeńskiej. Posiadający ogromne doświadczenie w repertuarze wagnerowskim dyrygent wydobył z partytury „Latającego Holendra” pełną gamą brzmień i barw.
Spektakl w nadchodzącym sezonie zostanie przeniesiony na scenę Opery Bałtyckiej, która wraz z Narodowym Centrum Kultury formalnie jest organizatorem festiwalu. Podobno tym razem w kilku spektaklach w tytułowej roli wystąpić ma Tomasz Konieczny.