Herbatka z Wielkim Inkwizytorem. Aleksandra Kurzak i Rafał Siwek w „Don Carlo” Verdiego w Berlinie

0

Wiele europejskich teatrów operowych przedłuża sezon artystyczny do końca lipca, dając mieszkańcom i turystom możliwość korzystania z pełnowartościowej oferty kulturalnej również w trakcie wakacji.

Staatsoper Unter den Linden była otwarta do połowy tego miesiąca, a jeden z weekendów wykorzystano na to, by dotrzeć z muzyką klasyczną do szerszego grona widzów. 8 lipca na przylegającym do budynku opery Bebelplatz ustawiono telebim, na którym wyemitowano bezpośrednią transmisję spektaklu „Don Carlo” Verdiego, następnego dnia zagrała tam z kolei Staatskapelle Berlin pod batutą Zubina Mehty. W obu wydarzeniach uczestniczyło łącznie 33 tysiące osób. Trochę żałuję, że nie dane mi było zobaczyć na własne oczy tłumów ludzi zasłuchanych w muzyce Verdiego, Wagnera i Brucknera, ale zależało mi na tym, by podczas jednego wyjazdu obejrzeć „Don Carlo” i „Medeę” Cherubiniego, w związku z czym dotarłam do Berlina kilka dni później.

Staatsoper Berlin ma w swoim repertuarze czteroaktową włoską wersję „Don Carlo”. Przedstawienie w reżyserii Philippa Himmelmanna z 2004 roku rozpoczyna się sceną rodzinnego posiłku, podobnie jak „Moc przeznaczenia” Verdiego w inscenizacji Philippa Stölzla w Bayerische Staatsoper. W trakcie trzy i półgodzinnego spektaklu akcja kręci się wokół stołu, który jest dominującym elementem scenografii wypełniającym przestrzeń sceny i w zależności od potrzeb pełni również funkcję biurka, łóżka, ołtarza czy katafalku.

Stół jest symbolem domu i rodzinnych więzi, a te w „Don Carlo” są wyjątkowo skomplikowane. Tytułowym bohaterem jest hiszpański infant zakochany w swojej macosze, zresztą swojej byłej narzeczonej, z którą ożenił się jego ojciec. Libretto opery powstało na podstawie sztuki pod tym samym tytułem autorstwa Friedricha Schillera, który sam określał ją mianem „Familiengemälde”. Tym tropem poszedł reżyser, pokazując członków rodziny królewskiej uwikłanych w miłosny czworokąt, z którego nie potrafią się wyswobodzić. Atmosfera pomiędzy poszczególnymi postaciami jest napięta, pełno tu tajemnic, intryg, zdrad i uniesień ukrytych pod pozorami dystansu. Nad wszystkim unosi się duch inkwizycji oraz wątek walki narodowowyzwoleńczej ludu flandryjskiego.

Najbardziej zapada w pamięć scena inkwizycji skazanych na śmierć Flandryjczyków. Noszące ślady tortur ciała heretyków leżą pod stołem, a ich stopy przywiązane są do lin zwisających z sufitu. Po podlaniu benzyną z kanistra ciała są podwieszane na linach jak kawałki dojrzewającej szynki. Elegancko ubrani panowie wyciągają zapalniczki do rytuału auto-da-fé, podczas gdy Filip II i Elżbieta obojętnie spożywają posiłek.

Stefan Pop był dość bezbarwny jako Don Carlo i górne dźwięki w jego wykonaniu brzmiały nie do końca pewnie. Aleksandra Kurzak błyszczała na scenie w partii Elżbiety, którą śpiewała już wcześniej w Paryżu i Łodzi. Artystka nie ma sobie równych w lirycznych, delikatnych, intymnych momentach takich jak „Francia nobile suol” w trakcie których przez dziesięć minut musi utrzymać uwagę widza i wyrazić uczucia cierpienia i tęsknoty. Śpiewaczka zaprezentowała piękne legato, a jej głos przepojony był niezwykłymi emocjami. Eve-Maud Hubeaux śpiewała trochę zbyt forsownie, a jej głos wydawał się momentami dość ostro brzmiący, ale w zamyśle reżysera była chyba jedyną pełnokrwistą postacią dramatu i z tego zadania wywiązała się znakomicie. Geoerge Petean to bardzo solidny baryton verdiowski o pięknej barwie głosu, jednak dialogi i scena śmierci Posy raczej nie wywołały we mnie łez wzruszenia. Dużo ciekawsze postaci wykreowali René Pape oraz Rafał Siwek.

René Pape to legendarny bas, który potrafi zaprezentować skomplikowaną od strony psychologicznej postać. Jest w nim zarówno królewski majestat i chęć utrzymania władzy, potrzeba miłości, jak i zwyczajna małostkowość i podłość. „Ella giammai m’amò” przepojona została melancholią, troską o królestwo i bolesną świadomością, że Elżbieta nigdy go nie kochała. Wspaniale wypadła scena z Wielkim Inkwizytorem, w której obserwować można było mistrzowską potyczkę dwóch wielkich basów. Reżyser podkreślił ślepotę Wielkiego Inkwizytora zakładając mu ciemne okulary. Jego postać porusza jak nakręcana zabawka wprawiana w ruch przez religijny fanatyzm. Rafał Siwek był silny, dominujący i budzący grozę. W ostatniej scenie zasiada przy królewskim stole na miejscu zastrzelonego Don Carla i podaje Elżbiecie puchar, do którego bez słowa nalewa ona herbatę. Daniele Rustioni prowadził orkiestrę pewną ręką i wydobył z partytury wszystkie muzyczne efekty.

O autorze