„Madame Butterfly” Pucciniego to jedna z najpiękniejszych oper o miłości, a realizacja Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej doczekała się wystawienia również na scenie Washington National Opera, Teatru Maryjskiego w Sankt Petersburgu, Palau de Les Arts w Walencji oraz Israeli Opera w Tel Awiwie.
Chociaż od premiery w 1999 roku minęło już niemal dwadzieścia lat, spektakl wciąż urzeka swą widowiskowością i zmysłowością. Wiele scen poprzez jakby zamknięcie w obrazie przypomina filmowy kadr, ogromną rolę odgrywa oświetlenie, perspektywa, kolor, a wysmakowana japońska stylistyka przenosi nas do Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie razem z Cio-Cio-San przeżywamy dramat japońskiej gejszy zakochanej w żołnierzu.
Najpiękniejszymi scenami są te, które początkują i kończą tragiczną znajomość Butterfly z bezmyślnym Amerykaninem – scena, w której dziewczyna wraz ze swoją świtą przypływa na długiej łodzi osłonięta czerwonym jedwabiem, by poślubić Pinkertona, a ten stoi zauroczony jej widokiem oraz finał opery, gdy Cio-Cio-San na tle płonącego słońca przebija się mieczem należącym do swego ojca. Nastrojowe i poetyckie obrazy nasycone soczystą czerwienią oraz porywająca muzyka Pucciniego sprawiają, że przedstawienie nikogo nie pozostawia obojętnym.
Ograniczona kolorystyka, japońskie symbole, stylizowane na tradycyjne kostiumy tworzą niepowtarzalny, orientalny klimat, a jednocześnie spektakl pozbawiony jest typowego dla wielu inscenizacji tej opery kiczu i w czasach swej premiery był przełamaniem dotychczas obowiązującej konwencji.
Irina Bertman stworzyła znakomitą kreację wokalną i aktorską jako naiwna, zakochana gejsza, a publiczność nagrodziła jej występ gromkimi owacjami. W jej mocnym głosie słuchać było wszystkie emocje zawiedzionej miłości. Tadeusz Szlenkier śpiewał jasnym, pełnym blasku głosem, który bardzo pasuje do Pinkertona – nieodpowiedzialnego młodzieńca, który dla spełnienia chwilowego kaprysu żeni się z japońską gejszą, nie zważając na konsekwencje swych czynów. Parze głównych bohaterów partnerował debiutujący w roli Sharplessa na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej Tomasz Rak. Jego występ charakteryzowało piękne brzmienie głosu, spokój i pewnego rodzaju dostojeństwo.
Równie dobrze wypadła Agata Schmidt jako Suzuki oraz reszta obsady. Znakomicie spisała się również orkiestra, prowadzona pewną ręką przez Piotra Staniszewskiego. Dyrygent wydobył całe piękno z partytury Pucciniego, a jego pracę trzeba tym bardziej docenić, że ustawienie śpiewaków momentami nie było korzystne pod kątem akustyki.
Najwybitniejsze dzieło Mariusza Trelińskiego wzbudza tęsknotę, by na scenie Teatru Wielkiego pojawił się spektakl równie malowniczy i emocjonujący. Może „Król Roger”, do którego to tytułu reżyser w przyszłym sezonie przymierzy się w swej karierze po raz trzeci?