„Czarna maska” Pendereckiego powstała na zamówienie Festiwalu w Salzburgu i została tam wystawiona po raz pierwszy w 1986 roku. Kompozytor zainspirował się mało znaną jednoaktówką urodzonego na Dolnym Śląsku niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna. Na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego opery tej nie widziano od ponad 30 lat (ostatnio zaprezentowana została w wersji koncertowej w 1993 roku), a tegoroczna premiera odbyła się w ramach Festiwalu Eufonie.
Akcja „Czarnej maski” rozgrywa się podczas karnawałowych zabaw w 1662 roku, po trzydziestu latach wojen religijnych. Burmistrz Bolkenhainu (dzisiejszego Bolkowa) organizuje przyjęcie z okazji urodzin swojej żony Benigny, na które zaprasza przedstawicieli lokalnych elit – pastora, plebana, opata książęcego, hrabiego czy też żydowskiego kupca Perla. W atmosferze pełnej pozornej życzliwości, otwartości i tolerancji goście wymieniają poglądy na tematy religijne i polityczne. Autorzy dzieła pokazują ludzi uprzywilejowanych i kolejno obnażają ich zepsucie moralne oraz obłudę.
Kulminacyjnym punktem spektaklu jest spowiedź żony burmistrza, która przed laty została zniewolona przez czarnoskórego niewolnika i urodziła jego dziecko. Docierające do miasteczka pogłoski o tym, że zbiegły niewolnik może znajdować się w okolicy, wywołują w niej skrajne emocje i spychają w otchłań obłędu. Jednocześnie nadciąga kolejna fala epidemii dżumy, co wzmaga silną i wszechobecną atmosferę zagrożenia, wręcz stanu klaustrofobii.
Wizja dekadencji świata niszczonego przez wojny, konflikty religijne i zarazy przerażająco koresponduje z rzeczywistością współczesnego świata. Przed nadciągającą apokalipsą nie zdołają bohaterów uchronić nawet zainstalowane w całej posiadłości pancerne drzwi do sejfu. Reżyser David Pountney przedstawia czarnoskórego Johnsona jako czającą się za oknem wyolbrzymioną postać silnego, muskularnego mężczyzny. Wielkoformatowa projekcja wydaje się być uosobieniem lęków Benigny, przerażonej i w jakiś sposób zafascynowanej swoim byłym oprawcą. Budzący trwogę osobnik staje się też personifikacją losu i nieuchronności nadchodzącej zagłady.
Pountney lubi wymagające przedsięwzięcia i nie stroni od inscenizacji rzadko wystawianych oper. „Czarną maskę” w udany sposób przenosi w czasy współczesne, co podkreśla uniwersalność przesłania dzieła i daje możliwość nowych interpretacji czyhających na cywilizację zagrożeń. Kostiumy bohaterów nawiązują do strojów z różnych epok, jednak konwencja karnawałowej maskarady pozwala tu na pewną fantazję.
Spektakl to bezapelacyjny triumf debiutującej w Operze Narodowej Natalii Rubiś. Jej mroczna historia budzi grozę, ale również współczucie. Benigna zmaga się z własnymi demonami oraz niepokojem o przyszłość. Mięsisty głos sopranistki jest zdolny do oddania targających kobietą emocji i dobrze radzi sobie z popisowymi efektami wokalnymi. Cała obsada jest solidna i dość wyrównana. Zapada w pamięć kreacja Wojciecha Parchema w roli Silvanusa Schullera, bardzo dobrze wypadają panie – adoptowana przez burmistrza córka Benigny Arabella (Katarzyna Drelich), niepełnosprawna ofiara wojny, wykorzystywana seksualnie przez Silvanusa Daga (Adriana Ferfecka) czy też oddana służąca Rosa Sacchi (Elżbieta Wróblewska).
W „Czarnej masce” ekspresjonistyczna partia orkiestry wzbogacona jest o odgłosy przechodzącego pochodu karnawałowego, wplecione w tok muzycznej narracji elementy muzyki dawnej, średniowiecznej i barokowej, jak i cytaty z dzieł własnych. Bohaterem wieczoru jest Bassem Akiki, który od początku umiejętnie trzyma widza w dusznej, paraliżującej atmosferze i grozie zbliżającego się niebezpieczeństwa.