„Umarłe miasto” Ericha Wolfganga Korngolda w reżyserii Mariusza Trelińskiego można śmiało nazwać najlepszą premierą tego sezonu w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Reżyser po raz kolejny sięga po swoje ulubione tematy – miłość i śmierć, które wcześniej poruszał w „Sinobrodym” i „Salome”.
Tym razem wziął na warsztat operę napisaną w wieku 23 lat przez kompozytora, który w latach 30. ubiegłego stulecia święcił triumfy w Hollywood, tworząc muzykę filmową, za którą uhonorowany został dwoma Oskarami. Pod koniec życia ponownie zajął się klasyką i skomponował koncert skrzypcowy, który wraz z powstałym na wczesnym etapie kariery „Umarłym miastem” stanowią szczytowe osiągnięcia jego twórczości.
Libretto opery oparte jest na powieści belgijskiego symbolisty G. Rodenbacha pt. „Bruges umarłe” i opowiada historię Paula, który żyje wspomnieniami zmarłej żony Marii. W pewnym momencie poznaje tancerkę Mariettę, która do złudzenia przypomina mu ukochaną żonę. Od tego momentu akcja dzieje się na pograniczu świata realnego i urojeń głównego bohatera, który przeżywa fascynację nowo poznaną kobietą. Podobieństwo kobiet dotyczy jednak jedynie ich fizyczności – Paul uważa zmarłą żonę za świętą i jak relikwie przechowuje pamiątki po niej, Mariettę natomiast traktuje przedmiotowo, nie pozwala jej porównywać się z idealizowaną żoną i wydaje się, że nie do końca dostrzega jej prawdziwą osobowość i potrzeby.
Postać Marietty wyreżyserowana i zagrana jest genialnie – to kobieta, która początkowo jest intruzem naruszającym żałobę wdowca, rozpustną boginią miłości zdradzającą Paula z każdym napotkanym mężczyzną, by potem na naszych oczach przeobrazić się w nie pozbawioną wad, ale prawdziwą i szczerze oddaną kochankę. Jej walka o uwagę i miłość Paula kończy się tragicznie – oszalały mężczyzna morduje kobietę, która za chwilę przychodzi po róże i parasolkę, zostawione w czasie pierwszej wizyty w jego mieszkaniu. Czy zatem cała akcja rozgrywała się tylko w wyobraźni bohatera?
Tą niesamowitą opowieść oglądamy w scenografii przygotowanej przez stałego współpracownika Mariusza Trelińskiego, Borisa Kudlickę. Akcja dzieje się w mieszczańskim apartamencie Paula w Brugii. Obrotowa scena odsłania kolejne pokoje i korytarze, tworząc atmosferę narastającego napięcia. Niezmiernie dekadencka jest scena przyjęcia – w kolejnych pomieszczeniach pojawiają się tańczące w lateksowych strojach i blond perukach kobiety przypominające Mariettę, damy z papierosem w ustach, jelenie, jednorożce – wszystko to sprawia wrażenie sennego koszmaru. Nawet bujna roślinność w mieszkaniu Paula tworzy nastrój dusznej i parnej nocy, w trakcie której musi się coś wydarzyć. Scenograf zaprojektował również wybieg przed orkiestronem i niektóre sceny dzieją się niemalże z udziałem widowni, pośród której znika wierna służąca Brigitta, odchodząc od Paula. Ważną rolę w spektaklu odgrywają również multimedialne projekcje, które pogłębiają wrażenie niepokoju i grozy.
Spektakl zrealizowany jest z dużym rozmachem, a koncepcja reżyserska jest bardzo spójna i czytelna. Dawno nie widziałam tak dobrego teatru w polskiej operze. Duet Treliński – Kudlicka udowodnił, że ma jeszcze bardzo dużo do zaproponowania zarówno polskiej, jak i międzynarodowej publiczności.
Atutem spektaklu były nie tylko nazwiska realizatorów, ale również udział niemieckiej śpiewaczki Marlis Petersen, która na światowej arenie zasłynęła znakomitym wykonaniem w Metropolitan Opera partii Lulu w operze Berga o tym samym tytule. W Teatrze Wielkim gościła w kwietniu tego roku na zaproszenie Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, gdzie zaśpiewała w „Niemieckim Requiem” Brahmsa. W „Umarłym mieście”stworzyła wspaniałą kreację, która przykuwała wzrok widza już od jej pierwszego pojawienia się na scenie. W podwójnej roli Marii / Marietty była niesamowita – piękna, kusząca, świadoma swojej wartości. Partie Marietty i Paula wymagają od śpiewaków bardzo dużej siły głosu, ale również subtelności. Marlis Petersen poradziła sobie z tym zadaniem doskonale, natomiast powierzenie roli Paula Jackowi Laszczkowskiemu wydaje się być pewnym nieporozumieniem. Co prawda bardzo wiarygodnie buduje on postać wdowca, który rozdarty jest pomiędzy miłością do zmarłej żony, a namiętnością do rozpustnej tancerki, ale jednocześnie widać, że zaledwie poprawne wykonanie partii Paula kosztowało go bardzo dużo wysiłku. Znakomita była Bernadetta Grabias w roli służącej Brigitty, bardzo dobrze wypadli również Michał Partyka (Frank / Pierrot) i Tomasz Rak (Fritz). Orkiestra pod batutą Lothara Koenigsa zachwyciła znakomitym przygotowaniem tej trudnej muzyki, w której pobrzmiewają echa zarówno Straussa, Wagnera, Schönberga, jak i Pucciniego, co stanowi mieszankę wręcz wybuchową.