Ciekawa obsada zachęciła mnie do ponownego wybrania się na „Traviatę” Verdiego do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej.
Spektakl w reżyserii Mariusza Trelińskiego ma tyleż zwolenników, co przeciwników. W początkowej scenie widzimy ubraną w błyszczącą, wieczorową kreację Violettę, która wychodzi z białej trumny, by dać kabaretowy występ w paryskim Moulin Rouge. Pod płaszczykiem szczęśliwego życia szansonistka skrywa świadomość nieuchronności nadchodzącej śmierci. Pierwszy akt jest niezwykle energetyczny, panuje w nim atmosfera zabawy i szaleństwa, a scenografia nieustannie przesuwa się i przenosi widza w świat paryskiego kabaretu – zarówno na scenę, jak i na zaplecze i do garderoby artystki.
Strach przed miłością powodował, że bohaterka wzbraniała się przed uczuciem, jednak związek z Alfredem skutkuje u niej całkowitym przewartościowaniem dotychczasowego życia. Jego szczerość i idealizm przebija się przez pancerz ochronny artystki, która wraz z Alfredem wiedzie spokojne życie w podmiejskiej ustronnej willi z basenem.
Trzeci akt jest z kolei bardzo ascetyczny – na niemal pustej, przyciemnionej scenie Violetta żegna się z życiem. Przed śmiercią pragnie jednak zobaczyć się z ukochanym, którego porzuciła na prośbę jego ojca. Otrzymuje list z informacją, że Alfred dowiedział się o tym, jak wielką ofiarę poniosła dla niego i wraz z ojcem wkrótce do niej przybędzie. Nie wiemy jednak, czy chłopak rzeczywiście zdążył dotrzeć do Violetty, czy ich spotkanie jest jedynie wytworem umysłu umierającej.
Iwona Sobotka bardzo sugestywnie wcieliła się w postać Violetty i pokazała jej przemianę – od gwiazdy, brylującej na salonach celebrytki do dziewczyny, dla której najważniejszy jest związek z ukochanym. Zawsze byłam pod ogromnym wrażeniem umiejętności tej artystki, potrafi ona bowiem wydobyć z widza całą paletę uczuć, a w scenach lirycznych w największym stopniu może zaprezentować pełnię walorów swego głosu. Najbardziej podobał mi się w jej wykonaniu finał i oczywiście wzruszające „Addio, del passato”.
Rafał Bartmiński swoją bezpretensjonalnością od razu zdobywa serca publiczności, a jego ciepłego i mocnego głosu zawsze słucha się z ogromną przyjemnością.
Ze spokojem i pewnością rolę Giorgia Germonta zaśpiewał Krzysztof Szumański, jednak jego występ zrobił na mnie mniejsze wrażenie niż dwójka głównych bohaterów. Spośród ról drugoplanowych wyróżniali się Elżbieta Wróblewska jako Flora oraz Remigiusz Łukomski w roli Doktora. Brawurowo zagrała również orkiestra pod kierownictwem Patricka Fournillier.