Jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego sezonu w Paryżu był „Werther” Masseneta w Théâtre des Champs-Élysées. Spektakl w reżyserii Christofa Loya wystawiony został wcześniej w mediolańskiej La Scali. W obydwu teatrach w tytułowej roli wystąpił francuski tenor Benjamin Bernheim.
Produkcje Loya cechuje estetyczny minimalizm i świadome odejście od realizmu na rzecz metaforycznego obrazowania emocjonalnego stanów bohaterów. Reżyser z premedytacją zrywa z archetypem romantycznego protagonisty, ukazując Werthera jako narcystyczną postać pogrążoną w obsesji.

Gdy kurtyna unosi się, oczom widzów ukazuje się sielankowa sceneria przestronnych wnętrz mieszczańskiego domu. Centralnie usytuowane przesuwne drzwi dzielą przestrzeń, tworząc nie tylko fizyczną granicę, lecz także symboliczną barierę między bohaterem a jego otoczeniem – wyraźnie podkreślając jego samotność i emocjonalne wyobcowanie. Po drugiej stronie drzwi rozpościera się widok na werandę i ogród, który stopniowo zmienia się w rytm upływających dni i pór roku.
Sądząc po kostiumach, akcja spektaklu zdaje się osadzona w latach 50. XX wieku. Pastelowe barwy ubrań emanują lekkością i optymizmem, przywołując skojarzenia z beztroską, relaksem i zabawą. Atmosferę harmonii dopełnia obecność dzieci – swobodnych, radosnych, pochłoniętych zabawą, jakby całkowicie oderwanych od dramatów dorosłego świata. Jednak wraz z pojawieniem się Werthera ten uporządkowany, niemal idylliczny świat Charlotty zaczyna się rozpadać. Rodzące się między dwojgiem młodych ludzi uczucie napotyka opór w postaci sztywnych norm i mieszczańskich konwenansów. Charlotta wybiera lojalność wobec ostatniej woli zmarłej matki, która za przyszłego męża wskazała jej statecznego, odpowiedzialnego Alberta. Zmieniająca się dynamika relacji między bohaterami znajduje odbicie w ich kostiumach – początkowo lekkich i swobodnych, stopniowo zastępowanych przez stroje coraz bardziej formalne i sztywne.

W przejmującym finale udręczony niespełnioną namiętnością Werther umiera w ramionach Charlotty. Ich ostatnie spotkanie nie pozostaje jednak bez świadków. W cieniu tej dramatycznej sceny stoi Albert, zdruzgotany po lekturze miłosnych listów adresowanych do jego żony. Obok niego Sophie – młodsza siostra Charlotty – równie poruszona, bo i ona skrywała uczucia wobec Werthera. Ich milcząca obecność potęguje tragizm rozgrywającej się sceny, zamykając spektakl w tonie głębokiego smutku i egzystencjalnego rozdarcia.
Czterdziestoletni Benjamin Bernheim, uznawany dziś za jednego z najwybitniejszych tenorów lirycznych na świecie, kreuje postać Werthera z poruszającą intensywnością i sceniczną prawdą. Jego interpretacja jest pełna niuansów – każde słowo i każda fraza niosą ze sobą nie tylko muzyczną precyzję, lecz przede wszystkim głębokie emocje. Bernheim zachwyca ciepłą, aksamitną barwą głosu oraz imponującą techniką, która pozwala mu z równą swobodą poruszać się w każdym rejestrze. Duże wrażenie robi jego operowanie odcieniami dynamicznymi, od pieszczotliwego, aksamitnego pianissima do intensywnego i pełnego mocy forte.

Charlotte, rozdarta między miłosnym pożądaniem a lojalnością wobec męża, to postać targana wewnętrznym konfliktem, który z każdą sceną staje się coraz bardziej widoczny. Bohaterka miota się, desperacko próbując zapanować nad uczuciami – raz niemal wypychając młodszą siostrę w ramiona Alberta, innym razem z gniewem rzucając mu w twarz listy Werthera. To emocjonalne rozdarcie znajduje pełne odzwierciedlenie w interpretacji Mariny Viotti. Jej głos, bogaty w barwy i ekspresję, w pełni rozkwita w dwóch ostatnich aktach, gdy skrywane dotąd emocje Charlotty w końcu wypływają na powierzchnię. Śpiewaczka porusza zarówno poetycką subtelnością arii „Air des lettres”, jak i głębokim dramatyzmem w przejmującym „Va! laisse couler mes larmes”.
Sandra Hamaoui w roli Sophie z wyczuciem oddaje emocjonalną niepewność młodej dziewczyny, usiłującej wyjść z cienia starszej siostry i zdobyć uwagę Werthera, o którego jest wyraźnie zazdrosna. Jej interpretacja jest pełna wdzięku, a wokalne wykonanie – niezwykle zręczne. Dysponuje świeżym, jasnym głosem o pięknej, czystej barwie, który będzie można podziwiać między innymi podczas zaplanowanego na listopad koncertu w Pradze, gdzie wystąpi u boku Benjamina Bernheima. Albert w wykonaniu Jeana-Sébastiena Bou jest za to w zamierzony sposób postacią całkowicie antypatyczną, do której widz nie żywi ani grama współczucia.

Pod batutą Marca Leroy-Calatayuda partytura Masseneta nabrała wyjątkowej głębi – dyrygent z niezwykłą wrażliwością budował napięcie, akcentując kontrasty pomiędzy liryczną czułością a wybuchami namiętności i ostatecznym tragizmem finału. Jego interpretacja zachowała naturalną elegancję muzyki Masseneta, a jednocześnie pozwoliła orkiestrze przemówić pełną emocjonalną paletą, harmonijnie wpisując się w reżyserską wizję spektaklu i dramatyczny rozwój postaci.
Solowe partie instrumentów dętych odegrały tu rolę nieocenioną – dyskretnie, lecz z ogromną sugestywnością budowały nastrój poszczególnych scen, wzmacniając ekspresję wokalną i pogłębiając psychologiczną wymowę muzyki. Liryczne interwencje rogu, nostalgiczne frazy oboju czy zmysłowe linie klarnetu nadawały brzmieniu orkiestry pulsującą emocjonalność, doskonale oddając stany ducha bohaterów. Nie sposób nie docenić, jak wielka w tym zasługa dyrygenta – jego precyzyjna ręka pozwoliła tym delikatnym głosom wybrzmieć z należytą klarownością, nadając spektaklowi wyjątkową atmosferę intymności i dramatycznego napięcia.
Całość została zarejestrowana przez France Musique – pozostaje mieć nadzieję, że nagranie będzie wkrótce dostępne także dla polskich melomanów, bo jest to inscenizacja, która zasługuje na szerokie uznanie i długie życie poza murami teatru.