Odbywający się już po raz dziesiąty Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Sopot Classic jest jednym z najważniejszych letnich wydarzeń muzycznych w kraju. Organizatorzy co roku nie przestają zaskakiwać, zapraszając pierwszoligowych śpiewaków operowych, by uświetnili finałową galę festiwalu. W ubiegłych latach występowali tam m.in. Aleksandra Kurzak, Piotr Beczała czy Roberto Alagna. Tym razem zaproszenie do Sopotu przyjął Rolando Villazón – w przeciwieństwie do swych poprzedników meksykański tenor ma już szczyt swojej kariery za sobą, ale wciąć potrafi zapewnić widowni niezapomniane, intensywne doznania muzyczne.
Kluczem otwierającym Villazónowi drzwi do międzynarodowej sławy była wygrana w Operaliach w 1999 roku. Potem przyszła seria sukcesów w coraz bardziej prestiżowych teatrach operowych i artysta w krótkim czasie stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych i cenionych śpiewaków na świecie. Kryzys formy wokalnej zaczął się w 2007 roku, a w 2009 roku artysta stracił głos podczas przedstawienia „Łucji z Lammermoor”, które z kolei stało się trampoliną do ścisłej światowej czołówki tenorów dla zastępującego go Piotra Beczały. Villazón przeszedł operację strun głosowych, rekonwalescencję i powrócił do śpiewania, zajął się również reżyserią.
Wśród jego ostatnich dokonań inscenizacyjnych można wymienić „Traviatę” w Festspielhaus Baden-Baden, „Zemstę nietoperza” w Deutsche Oper Berlin i „Napój miłosny” w Opernhaus Leipzig, który był przeniesieniem produkcji z Baden-Baden. W roli Nemorina wystąpił w Lipsku jeden z najbardziej obiecujących tenorów młodego pokolenia – Piotr Buszewski. W grudniu ubiegłego roku Villazón wyreżyserował „Purytanów” w Deutsche Oper am Rhein, a w styczniu na rynku pokazała się jego nowa płyta „Mozartissimo”. Z początkiem lata premierę miała z kolei jego powieść „Amadeus auf dem Fahrrad” opowiadająca o młodym chłopaku z Salzburga marzącym o tym, by zostać operowym śpiewakiem.
Koncert w Sopocie był dla meksykańskiego tenora pierwszym kontaktem z publicznością po wielu tygodniach przerwy spowodowanej epidemią. Partnerująca mu południowoafrykańska sopranistka Pumeza Matshikiza jeszcze w lipcu sama zmagała się z COVID-19, zatem jej radość z szybkiego pokonania choroby, powrotu na scenę i dobrej kondycji wokalnej musiała być również ogromna.
Śpiewacy zaprezentowali się w trakcie sobotniego wieczoru w zupełnie odmiennym repertuarze. Podobnie jak wielu pochodzących z Ameryki Łacińskiej artystów, Rolando Villazón włącza do programu koncertów zarzuelę, w którym to gatunku muzycznym czuje się jak ryba w wodzie. Pięknym i docenionym gromkimi brawami przez zgromadzoną w Operze Leśnej publiczność gestem było zadedykowanie przeboju „The Impossible Dream” z musicalu „Człowiek z La Manchy” społecznościom LGBT w Polsce. Ciekawym pomysłem było również zaśpiewanie pieśni Verdiego. Głos Villazona stracił co prawda dawny blask i skalę, ale nadal jest on bardzo przyjemny dla ucha, a sam artysta jest tak samo żywiołowy, muzykalny i przepełniony pozytywną energią jak kiedyś.
Zaproszona przez niego do wspólnego występu Pumeza Matshikiza postanowiła zaśpiewać najsłynniejsze arie operowe ze światowego repertuaru. Sopranistka ma za sobą występy w Royal Opera House, Opera North, Teatro alla Scala, Théâtre des Champs-Elysées i Opera National du Rhin, jednak z jakiegoś powodu podczas koncertu wydawała się bardzo niepewna i koncentrowała się głównie na warstwie wokalnej. Głos jednakże ta dziewczyna ma niesamowity, potężny, o mocnej barwie i drobne niedociągnięcia nie są w stanie zepsuć ogromnego wrażenia, jakie zrobiła swoim pojawieniem się na scenie. Szczególnie podobały mi się „Vissi d’arte” z opery „Tosca” oraz „Un bel dì vedremo” z „Madamy Butterfly”.
Solistom towarzyszyła Orkiestra Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot pod kierownictwem Wojciecha Rajskiego. Muzycy grają zawsze na bardzo wysokim poziomie i tym razem również nie było inaczej. Publiczność zgotowała artystom owacje na stojąco i w zamian doczekała się kilku bisów, wśród których były „Lippen schweigen” z „Wesołej wdówki” oraz operowe toasty zwane „brindisi”.