Rozpoczął się nowy sezon artystyczny, a europejskie teatry operowe zaczęły kusić premierowymi tytułami z topowymi śpiewakami w obsadach. Spośród bogatej oferty repertuarowej wybrałam wyjazd do kosmopolitycznej Barcelony, gdzie w Gran Teatre del Liceu wystawiono „Purytanów” Belliniego z udziałem czołowych gwiazd – Pretty Yende, Javiera Camareny i Mariusza Kwietnia. Warto wspomnieć, że cała trójka już w listopadzie spotka się ponownie w Nowym Jorku przy okazji wznowienia w Metropolitan Opera spektakularnego spektaklu „Poławiaczy pereł” Bizeta.
Możliwość obejrzenia po raz pierwszy na żywo tego arcydzieła belcanta z najbardziej lubianym przeze mnie śpiewakiem operowym Mariuszem Kwietniem w roli religijnego fanatyka Sir Riccardo Fortha sprawiła, że na przedstawienie poszłam aż dwukrotnie. Przybywający do teatru mogli złożyć wpis do księgi kondolencyjnej wystawionej w związku ze śmiercią słynnej hiszpańskiej divy Monstrerrat Caballe. Przejmujące i łamiące serce było odtwarzanie przed spektaklami arii „Casta diva” pochodzącej z „Normy” Belliniego, która była koronną rolą w repertuarze sopranistki.
„Purytanie” to ostatnie i najbardziej dojrzałe dzieło Belliniego, które zachwyca subtelnością, inwencją melodyczną i stawia ogromne wymogi techniczne przed wykonawcami głównych ról. Słabością opery jest libretto autorstwa Carla Pepolego, które trudno uznać za logiczne czy też zrozumiałe, jeśli chodzi o zachowanie bohaterów. Również inscenizacja Annilese Miskimmon jest raczej rozczarowująca mimo dość interesującego założenia by pokazać, że na przestrzeni wieków niewiele się zmienia jeśli chodzi o konflikty religijne.
Początek spektaklu przenosi widzów w realia konfliktu pomiędzy protestantami, a katolikami w Irlandii Północnej. Elvira należy do rodziny związanej z organizacją protestancką Orange Order, podczas gdy jej ukochany Arturo jest katolikiem. W drugim akcie następuje cofnięcie w czasie do epoki angielskiej wojny domowej i sporu między zwolennikami Stuartów, a purytanami. Pojawiająca się na scenie zduplikowana postać Elviry z XVII i XX wieku wywoływała refleksję, że każda wojna niezależnie od czasu i miejsca wiąże się z podobnymi mechanizmami i przeżyciami.
„Purytanie” to jednak przede wszystkim rozgrywająca się na tle starć zbrojnych historia miłosna. W rolę Elviry wcieliła się Pretty Yende, którą polscy melomani mieli okazję podziwiać rok temu na koncercie w Poznaniu. Młoda sopranistka kreowana jest na nową gwiazdę Metropolitan Opera, ale mimo niewątpliwych warunków wokalnych brakuje jej wiarygodności przekazu. Artystka dysponuje pięknym, ciepłym głosem, z łatwością i precyzją wykonuje koloratury, lecz nie do końca potrafiła oddać osobowość eterycznej, niemal unoszącej się nad ziemią i co rusz popadającej w obłęd Elviry. Javier Camarena jako Arturo dał bardzo efektowny popis wokalny, a górne dźwięki osiągane przez tego meksykańskiego tenora wywoływały niesamowity aplauz publiczności.
Mariusz Kwiecień jest wprost stworzony do śpiewania włoskiego belcanta i rola Riccarda z „Purytanów” jest mu na tyle bliska, że w trakcie koncertów często wykonuje arię „Ah! per sempre io ti perdei” podczas której lamentuje nad tym, że jego wybranka Elvira kocha innego. Jego wykonanie tej arii zawsze wzrusza, szczególnie że potrafi on nadać swemu głosowi niezmiernie dramatyczne zabarwienie. Czwórkę głównych protagonistów uzupełnia Marko Mimica jako Lord Giorgio. Młody Chorwat zasługuje na to, by uważnie śledzić jego karierę.
Kierownictwo muzyczne nad spektaklem objął Christopher Franklin, który potrafił wydobyć z muzyki Belliniego całą jej delikatność, połyskliwość i stworzyć melancholijny nastrój.