Opera Wrocławska otworzyła drzwi dla publiczności prezentując transmitowane wcześniej na żywo w Internecie spektakle „Giselle”, ja jednak wybrałam się do stolicy Dolnego Śląska w ubiegły weekend na „Poławiaczy pereł” Bizeta.
Przedstawienie wyreżyserowane przez Waldemara Zawodzińskiego zaprezentowane zostało publiczności po raz pierwszy jako tzw. megawidowisko w 2013 roku, a trzy lata później w zmodyfikowanej formie przeniesione do budynku teatru.
Sytuacja epidemiczna wymusiła na kierownictwie teatru decyzję o zmianach w inscenizacji – tym razem chór, który do tej pory znajdował się na scenie, śpiewał również z balkonów, a część orkiestry ulokowana została w lożach. Dało to efekt przestrzennej muzyki, słuchacze zostali „otoczeni” śpiewem z trzech stron. Dzięki temu zabiegowi opowieść o dwóch mężczyznach zakochanych w jednej kobiecie stała się również bardziej kameralna, a uwaga widza w pełni koncentrowała się na trójkącie miłosnym pomiędzy wodzem rybackiej wioski Zurgą, myśliwym Nadirze i pięknej kapłance Leili.
„Poławiacze pereł” to jednak nie tylko banalna historia miłosna, ale również przedstawienie konfliktu między jednostką, a społeczeństwem, a także ukazanie tego, w jaki sposób wiara, obrządki religijne i natura determinują życie zbiorowości. Wrocławski spektakl nabiera tempa (również pod względem muzycznym) od momentu, gdy Zurga odkrywa tożsamość kapłanki i skazuje kochanków na śmierć. W tragiczną postać wodza cejlońskiej wioski wcielił się Szymon Komasa, który umiejętnie ukazał targające bohaterem emocje – zazdrość spowodowaną zdradą przyjaciela i kobiety, którą darzy uczuciem oraz rozpacz spowodowaną tym, że to właśnie on musi wydać na nich wyrok. Wypuszczenie Leili i Nadira na wolność jest dla Zurgi spłatą długu wdzięczności wobec dziewczyny, która niegdyś uratowała mu życie, jednak decyzja ta niesie za sobą tragiczne konsekwencje zarówno dla niego, jak i pozostałych mieszkańców wsi, która ulega zagładzie. Komasa dysponuje odpowiednim warsztatem aktorskim, by oddać wszystkie niuanse tej niejednoznacznej postaci, a do tego widać stały rozwój jego imponujących możliwości wokalnych, co sprawia, że zaostrza się apetyt na to, by zobaczyć tego śpiewaka w kolejnych dramatycznych rolach. Fantastyczna pod względem wokalnym i interpretacyjnym była Ewa Majcherczyk jako Leila rozdarta emocjonalnie pomiędzy powinnościami kapłanki, która złożyła śluby czystości, a namiętnością do Nadira.
Mniej efektownie zaprezentował się Jarosław Kwaśniewski jako Nadir, ale „Je crois entende encore” jest dla tenora jedną z trudniejszych arii wymagającej od wykonującego ją śpiewaka lekkości i przepięknego piano. Pozytywne wrażenie zrobił Jakub Michalski (Nurabad), który jest jednym z najbardziej obiecujących członków młodego pokolenia zespołu Opery Wrocławskiej.
Urzekający bogactwem barwnych, egzotycznych strojów i bajkowym kolorytem cejlońskiej wsi spektakl jest zrealizowanym z rozmachem, pięknym widowiskiem pełnym malowniczych scen, takich jak przybycie Leili na pokładzie statku czy podpalenie wioski przez Zurgę. Ciekawe są sceny baletowe, które wyrażają m.in. żar miłości rozpalający serce głównego bohatera czy obrazujące życie w podwodnych głębinach.
Muzyka Bizeta jest melodyjna, subtelna i pełna wpadających w ucho orientalnych motywów, jednak podczas piątkowego spektaklu orkiestrze pod batutą Pawła Przytockiego i chórowi brakowało w niektórych miejscach synchronizacji i jednolitości brzmienia.