Mariusz Kwiecień: „Don Pasquale” to pewnego rodzaju bajka z morałem

4

W Operze Krakowskiej zakończyły się przygotowania do najbardziej oczekiwanej premiery sezonu – „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego.

„Don Pasquale” – opera komiczna w trzech aktach jest prawdziwym klejnotem wdzięku, melodyjności i beztroskiego humoru. Wystawiona po raz pierwszy w Paryżu w 1843 roku odniosła oszałamiający sukces i szybko podbiła świat.  Donizetti skomponował ją w rekordowym tempie, bo zaledwie w ciągu 11 dni. Na krakowskiej scenie dzieło Donizettiego wystawiono do tej pory dwukrotnie, w 1962 i 2007 roku.

2 grudnia w roli reżysera spektaklu operowego zadebiutuje Jerzy Stuhr. Kierownictwo muzyczne objął Tomasz Tokarczyk, kostiumy są autorstwa Marii Balcerek, scenografię zaprojektowała Alicja Kokosińska.

W terminach 2,4 i 6 grudnia w partii Doktora Malatesty usłyszymy jednego z najlepszych obecnie barytonów na świecie – Mariusza Kwietnia, który w trakcie konferencji prasowej zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.

 

01

fot. Beata Fischer

Malatesta w „Don Pasquale” to rola, którą wykonywałeś już wiele razy, natomiast w krakowskiej inscenizacji mamy do czynienia zarówno z debiutem reżyserskim, jak i debiutem solistów w poszczególnych rolach – czy to nie przeszkadza, nie wydłuża pracy?

– Nie, zupełnie nie przeszkadza, dlatego że pan Jerzy Stuhr jest reżyserem teatralnym i filmowym, więc przez wiele lat miał możliwość dowiedzieć się, jak wygląda zarówno praca aktora, jak i reżysera. Praca w operze nie różni się specjalnie od pracy reżysera teatralnego, dochodzi jedynie jeden aspekt polegający na tym, że mamy tu muzykę i mamy dyrygenta. Jako soliści występujący na scenie musimy przede wszystkim widzieć dyrygenta i nie możemy śpiewać do tyłu. W filmie czy w teatrze można się odwrócić do tyłu i recytować swoje kwestie, natomiast w przypadku spektaklu operowego bylibyśmy nie słyszalni – staramy się śpiewać zasadniczo w kierunku publiczności. Stanowi to pewnego rodzaju ograniczenie, jeśli chodzi o środki wyrazu i aktorstwo jest tu w pewnym sensie biedniejsze, niemniej jednak reżyser starał się wydobyć z nas wszystko, co tylko możliwe, żeby było śmiesznie, żeby było lekko i żeby było wesoło. „Don Pasquale” to komedia, a  prof. Stuhr był w tej dziedzinie przez wiele lat mistrzem i myślę, że będzie widać tą niewymuszoną i naturalną lekkość, którą ja sobie bardzo cenię we współpracy z nim. Cenię również to, że przy pracy nad spektaklem nie było barier pomiędzy tak uznanym aktorem i reżyserem, a debiutantami, którymi są odtwórcy większości ról.

Inscenizacja raczej będzie należała do tych tradycyjnych?

– Tak, produkcja jest tradycyjna, ale myślę, że „Don Pasquale” jest operą, która dobrze wygląda w tradycyjnej inscenizacji, podobnie jak i „Wesele Figara”. Trudno jest zagrać w nowoczesnym spektaklu wszystkie klasowe zależności pomiędzy ludźmi. Dodatkowo gesty, fiszbiny, peruczki – to wszystko stwarza charakter, który dodaje spektaklowi pikanterii i kolorytu, który jest niezbędny do przedstawienia komedii.

Grał Pan w wielu inscenizacjach „Don Pasquale” – czy jest taka, do której masz największy sentyment?

fot. Beata Fischer

fot. Beata Fischer

– Moją ulubioną produkcją był spektakl w Metropolitan Opera – myślę, że jest to jeden z najpiękniejszych spektakli, jakie zrobiłem w swoim życiu i cały czas szukam i dążę do tego, by w mojej karierze zawodowej jeszcze raz zrobić coś takiego. Nie mówię tu już konkretnie o „Don Pasquale”, ale o tym, żeby spektakle w których biorę udział zawsze były tak piękne, takie wykończone, obszyte ostatnią koronką i pokazane publiczności jako absolutny cymes. Tak właśnie było w Metropolitan Opera. Wszystkie inscenizacje „Don Pasquale”, w których brałem udział, były to produkcje tradycyjne, z wyjątkiem spektakli w Barcelonie, co jednak nie do końca się sprawdziło. Wiem, że wiele osób przychodzi do opery dla głosów i dla śpiewania – dla mnie osobiście opera to jest nie tylko śpiew, ale także aktorstwo, gest, kostium i światło. Spektakl w Barcelonie pod tym względem nie był do końca udany, był po prostu niewykończony. Być może nie było czasu na jego właściwe wykończenie, może ktoś nie dołożył na tyle cierpliwości czy pracy, ile potrzeba do realizacji produkcji operowej. Krytyka skupiała się na nowatorskości spektaklu i jego braku spójności. Bardzo często zdarza się, że przychodząc do opery i słuchając muzyki, która jest dokładnie tą samą muzyką, jaka została napisana przez kompozytora, oglądamy spektakl i zastanawiamy się o co w nim chodzi bądź też w jakiej dokładnie epoce się znajdujemy, dlaczego dana osoba wchodzi i dlaczego wychodzi, skąd się biorą pewne intrygi i sytuacje. To jest bardzo ważne aby w teatrze – bo dla mnie opera to jest teatr operowy – słowo „teatr” miało swoje faktyczne miejsce.

W tym sezonie po „Weselu Figara” w Monachium jest to Twoja druga produkcja komediowa – wolisz role komediowe czy te bardziej dramatyczne?

– Bardzo się cieszę, że śpiewam w tym momencie „Don Pasquale”, bo jest to pewnego rodzaju wytchnienie. To nie jest bardzo trudna rola do śpiewania i jeżeli ktoś ma dar aktorski, a ja myślę, że jestem jednym z tych śpiewaków, którzy potrafią grać, to udział w tego typu produkcji to jest czysta przyjemność. Bardzo się cieszę, że spektakl ten gramy po „Faworycie” i „Weselu Figara” w Monachium. „Wesele Figara” w Bayerische Staatsoper było również bardzo udanym spektaklem, tutaj jednak jest zdecydowanie mniej presji – to jest Kraków, moje miasto – tu mam swoją publiczność i zawsze pragnę krakowskiej publiczności pokazać coś specjalnego, pięknego i wyjątkowego, czego ja jestem również udziałem. Zobaczymy wesoły, lekki spektakl, który z czystym sumieniem mogę polecić. Jeśli chodzi o moje role to jeśli się zdarzy „Wesele Figara” czy „Don Pasquale” w sezonie to jest naprawdę święto, bo cała reszta – Oniegin, Don Giovanni, czy takie spektakle jak „Faworyta”, „Don Carlos”, „Roberto Devereux” jest to dość ciemna muzyka, ponure historie, morderstwa, czarne intrygi i czasem dobrze jest od tego przewietrzyć umysł chociażby właśnie takim „Don Pasquale”.

W tym roku „Don Pasquale”, a jakie są Twoje plany dotyczące współpracy z Operą Krakowską na przyszły sezon?

fot. Beata Fischer

fot. Beata Fischer

– Na przyszły sezon nie mamy żadnych planów, a za dwa sezony też najprawdopodobniej nie będzie w repertuarze produkcji z moim udziałem. Wynika to z braku czasu. Podobnie jest z Warszawą. W tym sezonie zagram w styczniu w „Onieginie” i to jest wszystko, co mam zaplanowane w tym momencie w Polsce. Miałem z Warszawy zapytania o wolne terminy, ale podobnie jak w przypadku Krakowa musiałem odmówić. Planuję udział w produkcjach z 4-5-letnim wyprzedzeniem i czasem zdarzało się, że udało mi się zarezerwować 2-3 tygodnie na wypoczynek. Będąc w domu dziesięć dni mogłem poświęcić na współpracę z Operą Krakowską i dziesięć na wypoczynek. Zazwyczaj to było dosłownie 3-4 dni prób i trzy spektakle i to akurat mieściło się w tym dziesięciodniowym przedziale czasu. W moich przyszłorocznych i na za dwa lata planach nie mam takiego komfortu, żeby mieć tak dużo wolnego czasu w terminie, w którym jest możliwe zrobienie czegokolwiek w operze. Mam dłuższe wakacje, ale w lecie, a wtedy Opera Krakowska nie gra.

Wygląda na to, że „Don Pasquale” w Krakowie, a później „Oniegin” w Warszawie to jedyna okazja, by Ciebie zobaczyć w najbliższym czasie w Polsce. Wracając do krakowskiej premiery – jaki jest Twój stosunek do postaci Malatesty, do tego co go motywuje, by być osią całej intrygi w przedstawieniu?

fot. Beata Fischer

fot. Beata Fischer

– Bardzo często są takie sytuacje w życiu, że spotykamy ludzi, którzy kochają intrygę dla samej intrygi. Zazwyczaj się to zdarza w środowiskach żeńskich, bo mężczyźni nie są aż tak bardzo skłonni do intryg (śmiech). Kiedyś nie było kina, telewizji, komputerów, telefonów, gier, więc ludzie bawili się urządzając przyjęcia i bale albo po prostu organizując właśnie różnego rodzaju intrygi. Myślę, że w „Don Pasquale” działa to na zasadzie – jest nudno, zróbmy coś fajnego, tym bardziej, że jako Malatesta mam do dyspozycji znajomą – pierwszą intrygantkę w mieście, która bardzo chętnie się do tego przykłada. Jest to oczywiście bajka, podobnie jak „Falstaff”, który jest zrobiony w bardziej dokładnym zarysie, ponieważ w „Don Pasquale” cała intryga pokazana jest powierzchownie. „Falstaff” to jest absolutny majstersztyk – nie chcę tutaj wchodzić w szczegółowe porównania tych dzieł, niemniej jednak zasada i główny wątek są zbliżone. Mamy do czynienia z dwoma osobami, które chcą utrzeć nosa starszemu panu. Jest to pewnego rodzaju bajka z morałem, żeby  ktoś, kto jest już w pewnym wieku niekoniecznie wiązał się z dużo młodszymi dziewczynami, dlatego że zawsze prędzej czy później ta młoda pani może chcieć go zostawić lub pojawi się jakiś problem z finansami (śmiech). To morał i przesłanie również do naszych dziejów – myślę, jest to temat i problem, który będzie istniał długo po nas. Podobnie zresztą jak problem Don Giovanniego czy Oniegina – wielkie ego i niespełnienie oraz chęć poznania czegoś, czego się praktycznie poznać nie da, bo to co chcielibyśmy poznać jest po drugiej stronie życia, czyli śmierć. Są to pewne morały, które dzieła przekazują nam przez wieki opowiadając o sytuacjach, które wydarzają się w każdych sferach towarzyskich – wśród arystokratów i wśród osób biedniejszych. Zarówno kiedyś, jak i dziś kobiety i mężczyźni flirtują i plotkują, a za 100 i 200 lat będzie dokładnie tak samo.

Dziękuję za rozmowę, życzę przede wszystkim zdrowia i spektaklu, który mógłby zapisać się w Twojej pamięci jako jeden z tych najpiękniejszych.

– Dziękuję.

Inne: https://operalovers.pl/mariusz-kwiecien-zawsze-wiedzialem-ze-chce-robic-cos-na-maksa/

O autorze