Małgorzata Walewska: Na scenie musi być dramat, żebym poczuła spełnienie

4

Z Małgorzatą Walewską, wielką damą polskiej opery, która występowała na największych światowych scenach, miałam okazję porozmawiać po zakończeniu Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari, którego jest dyrektorem artystycznym. Wybitna mezzosopranistka opowiada nie tylko o sukcesie konkursu, ale również o bardzo udanym pod względem zawodowym roku i planach na przyszłość.

Niedawno zakończył się Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari, którego jest Pani dyrektorem. To pierwsza funkcja managerska w Pani karierze? 

– Dopiero w tym roku poczułam, że dorosłam do tego stanowiska. Dwa lata temu gdy debiutowałam jako dyrektor, słuchałam doradców, a przede wszystkim profesor Heleny Łazarskiej, która zdecydowała się powierzyć mi tę funkcję. W tegorocznej edycji czułam się już w pełni odpowiedzialna za stronę artystyczną Festiwalu i Konkursu. Bardzo mnie cieszy, że chwalono organizację i atmosferę. Podczas konferencji prasowej jeden z młodych finalistów wypowiedział się w imieniu wszystkich, że dawno nie spotkali się z konkursem, który by tak bardzo dbał o osoby biorące w nim udział. Zawdzięczamy to organizatorowi, Małopolskiemu Centrum Kultury Sokół w Nowym Sączu i wspaniałym wolontariuszom zawsze pomocnym i uśmiechniętym. Chciałabym wyrazić bardzo dużą wdzięczność dla Ministerstwa Kultury, które wsparło nas dotacją. Bez niej Konkurs i Festiwal nie mogłyby się odbyć.

Jury na koncercie laureatów konkursu im. Ady Sari, fot. Piotr Droździk

Większość wydarzeń festiwalowych była transmitowana w Internecie. Czy tego typu transmisja odbyła się po raz pierwszy?

– Tak. Zainteresowanie transmisjami było bardzo duże, a możliwość ich przeprowadzenia zawdzięczamy grantowi unijnemu. To była dla nas bardzo duża akcja promocyjna, gdyż informacja o przesłuchaniach konkursowych dotarła do wszystkich dyrektorów obsadowych europejskich teatrów operowych. Nie wiem czy je oglądali, bo nie mamy na to wpływu, ale biuro prasowe zatroszczyło się o to, by informacje o Konkursie dotarły do jak największej ilości osób. Rodziny i znajomi uczestników również mogły śledzić losy swoich ulubieńców i każdy mógł wyrazić opinię na temat występu czy też werdyktu jury.

Na co jury zwraca największa uwagę?

– Każdy z jurorów patrzy na uczestników pod innym kątem, w związku ze swoją specjalnością. Ja skupiam się przede wszystkim na technice wokalnej. Na każdym etapie konkursu ujawniają się inne aspekty przygotowania uczestników, bowiem pierwsze dwa odbywają się jedynie przy akompaniamencie fortepianu, a dopiero w finale występuje się z orkiestrą. To, jak wypadnie dana osoba zależy w dużej mierze od tego, czy umie współpracować z dyrygentem, reagować na jego ruch, jak również od odporności psychicznej. Z finalistami pracowała Marta Kluczyńska, która ma duże doświadczenie w pracy w teatrach operowych i z młodymi ludźmi. Jest bardzo otwarta i elastyczna, więc dzięki temu Konkurs dostarczył nam bardzo dużo pozytywnych opinii. Dopisali także jurorzy: odpowiedzialna za obsady i poziom artystyczny opery w Hamburgu – pani Constanze Könemann, pani Karen Stone- dyrektor z opery w Magdeburgu czy pan Marcin Habela dziekan wydziału wokalnego z Konserwatorium w Genewie. Było dwóch polskich dyrygentów – Wojciech Rodek z Teatru Wielkiego w Łodzi i Sebastian Perłowski – młody dyrygent z dużym doświadczeniem i dorobkiem płytowym. Jak i dwa lata temu pani profesor Helena Łazarska, twórczyni tej imprezy, sprawowała funkcję Honorowej Przewodniczącej Jury, a pan Wojciech Maciejowski wspierał nas jako Sekretarz.

Jakie są zasady oceniania w Konkursie?

– W momencie oceny, każdy z jurorów ma do dyspozycji 25 punktów. Jest pewna graniczna ilość punktów, która pozwala przejść do następnego etapu, w I etapie jest to 17, a w drugim – 19 punktów. Wynik jest średnią arytmetyczną ocen jurorów. Stosując się do regulaminu konkursu, który mówi jaką minimalną i maksymalną ilość osób można przepuścić do kolejnego etapu, szukamy w punktacji pewnego rodzaju tąpnięć, czyli miejsc, w których różnica punktów jest istotna. Z kolei żeby otrzymać pierwszą nagrodę, trzeba otrzymać łącznie min. 23 punkty.

To bardzo uczciwe zasady. Śledzicie Państwo dalsze losy finalistów Konkursu?

– Losy uczestników potwierdzają wcześniejsze wybory jury. Miriam Albano, zwyciężczyni poprzedniej edycji Konkursu śpiewa od ponad roku w Operze Wiedeńskiej, co oznacza, że tylko rok zajęło się dojście do tak wysokiej pozycji zawodowej. Tegorocznych finalistów zweryfikuje czas. Jury stara się być jak najbardziej obiektywne, bo styl i technika wykonania są uniwersalne, są natomiast różne gusta związane z barwą głosu i prezencją, która obecnie jest bardzo ważna, gdyż wiele spektakli jest nagrywanych czy też transmitowanych.

Małgorzata Walewska, Francesco Bottigliero i Arnold Rutkowski w koncertowym wykonaniu opery „Cavalleria rusticana”, Festiwal im. Ady Sari, fot. Piotr Droździk

Część osób rozpoczynając karierę bierze udział w konkursach, a część chodzi na przesłuchania do teatrów. Konkursy są bardziej stresujące, ale stanowią szybszą drogę do kariery?

– To jest droga, którą trzeba przejść. Konkursy dostępne są dla ludzi tylko w pewnym wieku – to jest taki pierwszy rodzaj poważnej rywalizacji, bo później za każdym razem śpiewak jest oceniany pod kątem konkretnej roli. Podczas konkursu można się zmierzyć z własną odpornością na stres, który jest w ten zawód wpisany. To bardzo trudne, proszę sobie wyobrazić chociażby, że musi Pani publicznie coś powiedzieć.

Szczerze mówiąc, nie przepadam za publicznymi wystąpieniami i nie wyobrażam sobie, że mogłabym wystąpić na scenie 🙂

– Wiele osób ma z tym problem, nawet jeśli jest to toast u cioci na imieninach, a przecież znajduje się wtedy w gronie ludzi bliskich. W trakcie konkursu siedzi przed uczestnikami oceniająca komisja. Staram się łagodzić ten stres i się uśmiechać w trakcie przesłuchań, jednocześnie notując, co sprawia, że czasem nie jestem w stanie przeczytać tego, co napisałam (śmiech). Razem z panią Könemann starałyśmy się w ten sposób rozluźnić atmosferę. Zachęcałam też publiczność, aby przychodziła na przesłuchania konkursowe i wspierała uczestników. Takiego parasola ochronnego nie ma później w trakcie wykonywania zawodu – do teatru przychodzi publiczność, która chce obejrzeć ciekawy spektakl i przeżyć emocje. Rada, którą daję młodym śpiewakom przed wyjściem na scenę jest taka, żeby skupili się na tym, co mają do przekazania i starali się samemu osiągnąć z tego satysfakcję artystyczną. Jeśli śpiewak ma satysfakcję, z tego co robi, widzowie też to odczuwają.

Konkurs Ady Sari to nie jedyne Pani doświadczenie jurorskie, bo występuje również Pani w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”?

– Tak, dużo się nauczyłam w tym programie, przede wszystkim tego, by ufać swym wyborom i nie sugerować się opiniami innych, bo w programie rozrywkowym im bardziej opinie jurorów się różnią, tym jest ciekawiej. Jeśli komuś stawiam niską ocenę, to cieszę się, że ktoś inny oceni go wyżej. Paradoksalnie w przypadku Konkursu Ady Sari jest mi łatwiej, bo oceniam sztukę wokalną, na której się znam, a w „Twojej twarzy…” mam do czynienia z różnymi gatunkami muzycznymi. Na szczęście kariery uczestników tego programu nie zależą od naszego werdyktu i cały czas stosuję się do rady, którą dał mi Piotr Gąsowski, żebym podchodziła do programu jak do zabawy. W Nowym Sączu jurorzy mają świadomość, że ich wybory mogą wpłynąć na dalsze losy uczestników.

W tym sezonie zaangażowała się Pani również w konkurs dla kompozytorów na stworzenie opery „Człowiek z Manufaktury”.

– Tak, to jest szalenie ciekawa inicjatywa i jestem zachwycona pomysłem Teatru Wielkiego w Łodzi. Bardzo podoba mi się również to, że jednego finalistę konkursu wybierało jury, a drugiego – publiczność, którą w ten sposób zachęcano do słuchania muzyki współczesnej.

Małgorzata Walewska w trakcie konkursu „Człowiek z Manufaktury”, Teatr Wielki w Łodzi, fot. HaWa

Zimą odbył się finał konkursu, we wrześniu dwóch zwycięzców będzie prezentować I akt opery. Duża była rozpiętość stylistyczna nadesłanych na konkurs kompozycji?

– Tak, dosyć spora. Muszę powiedzieć, że miałabym duży problem, gdybym miała decydować o tym, kto mi się podobał, bo każda kompozycja podobała mi się na swój sposób. Chyba brałabym pod uwagę to, jak kompozytorzy podchodzili do głosu, bo niektóre dzieła nie były wyzwaniem wokalnym, a nad niektórymi trzeba było się nieźle nagimnastykować. Udział w konkursie to była doskonała zabawa. Dyskutowaliśmy na temat tego, co autor chciał osiągnąć w pewnych zabiegach muzycznych, jakie użyć tempa czy jak podłożyć słowa, by wygodniej było przy wysokich dźwiękach osiągnąć dany efekt artystyczny. We wrześniu postaram się pomóc nagłośnić kolejny etap konkursu, bo uważam, że jest on bardzo wartościowy.

Wydaje się, że ogólnie to był bardzo dobry dla Pani sezon, szczególnie udział w „Goplanie”, która została nagrodzona nagrodą International Opera Awards?

– W tym roku rzeczywiście czuję się niezmiernie doceniona i wzruszona splendorem, który na mnie spada bezpośrednio i pośrednio. „Goplana” jest bardzo bliska mojemu sercu, ponieważ zeszły rok miałam bardzo ciężki z powodów osobistych – miałam kilka pogrzebów w rodzinie i rola Wdowy, którą zaproponowano mi w Operze Narodowej pozwoliła mi przejść przez osobiste problemy i tragedie. Podczas ostatniego przedstawienia „Goplany” zostałam uhonorowana Złotym Medalem „Gloria Artis”. Odbyło się to na scenie, na której zaczynałam swoją karierę, w obecności publiczności, rodziny i przyjaciół, moich kolegów z orkiestry i chóru, z których część zaczynała pracę w tym samym czasie, co ja. Jestem bardzo wdzięczna dyrekcji, że zostałam zaproszona do tego spektaklu, który dodatkowo jeszcze otrzymał nagrodę Operowego Oskara w kategorii, do której stawała między innymi mediolańska La Scala.

Przyznanie nagrody „Gloria Artis” po zakończeniu przedstawienia „Goplana”, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. archiwum TW-ON

To był bardzo intensywny rok. Czy w najbliższym czasie również tak intensywnie będzie Pani pracować?

– Jestem zaangażowana w bardzo wiele projektów. Jeszcze przed wakacjami będę brać udział w nagraniu płyty „Missa pro pace” skomponowanej przez Wojciecha Kilara, a grać będzie Orkiestra Filharmonii i Opery Podlaskiej pod batutą maestro Błaszczyka. Od końca lipca zaczynamy nagrania „Twojej twarzy…”, a w sierpniu dwa koncerty podczas Festiwalu w Krynicy. Na jesieni kolejna płyta, tym razem opera Antona Rubinsteina „Mojżesz”. Potem kolejny etap konkursu kompozytorskiego do opery „Człowiek z Manufaktury” i Carmen w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Przy „Carmen” chciałabym się dłużej zatrzymać, bo jest to rola, z którą najbardziej jest Pani utożsamiana. Dalej jest to dla Pani najważniejsza rola, czy inne są już Pani bliższe?

– Carmen ma co prawda 20 lat, ale dzięki temu, że dystans pomiędzy publicznością, a sceną operową poprzedza kanał orkiestry, to ta umowność co do wieku ma większą rozpiętość. Gdy dba się o kondycję fizyczną i o dobry wygląd to można tę rolę wykonywać nawet, gdy 20 lat się już jakiś czas temu skończyło (śmiech). Carmen mobilizuje mnie do przejścia na dietę. Jednak jest rolą, w której powiedziałam już wszystko. Myślę, że poprzez bagaż moich życiowych doświadczeń analiza tekstu jakim Carmen porozumiewa się ze światem jest bardziej głęboka. Mam nadzieję, że ta refleksja dla widzów jest czytelna. Jakiś czas temu, gdy w 2010 roku śpiewałam Carmen w Seattle, w drugiej obsadzie śpiewała Anita Rachvelishvili, która wtedy debiutowała. To było fascynujące, że tę samą rolę kreowały młoda i doświadczona śpiewaczka, a publiczność, która przychodziła na obydwie obsady miała zupełnie inne wrażenia właśnie dlatego, że byłyśmy tak różne. Nie wiem, czy spotkała się Pani z taką książką „Wielkie role gwiazd opery”?

Oczywiście, mam ją na półce.

– Zostało tam przedstawione bardzo ciekawe podejście do śpiewaków operowych poprzez pryzmat ich sztandarowych ról. W trakcie rozmów z autorką panią Agnieszką Okońską dokonałam pewnego podsumowania tej roli. Co ciekawe, nasze rozmowy trwały przez kilka lat i tekst był na bieżąco wzbogacany o doświadczenia z udziałów w nowych inscenizacjach.

A jaka jest ta poznańska „Carmen” – nie miałam okazji wcześniej widzieć tego spektaklu i chciałabym go zobaczyć?

– Poznańska inscenizacja jest współczesna i odarta z tej takiej pewnej cepeliady.

Małgorzata Walewska jako Carmen, Teatr Wielki w Poznaniu, fot. Katarzyna Zalewska

Mówimy cały czas o repertuarze dramatycznym. Ma Pani jakieś lżejsze pozycje w repertuarze?

– W kwestiach repertuaru pewnego rodzaju ograniczenia daje nam gatunek głosu, którym dysponujemy. Ja po prostu jestem mezzosopranem dramatycznym, więc jestem predysponowana do tego, żeby śpiewać role dramatyczne. Szczęśliwie się składa, że jest to również zgodne z moim charakterem. Najbardziej rozrywkowa partia, którą śpiewałam to Mistress Quickly w „Falstaffie”. Świetnie się bawiłam, ale to nie jest rola, w której się czuję mocno spełniona artystycznie. Żebym poczuła takie spełnienie na scenie musi być dramat, musi się lać krew, a ja muszę być na tyle zmęczona po spektaklu, że wiem, że nie byłabym w stanie zaśpiewać drugiego. To mi daje napęd do życia – uwielbiam ten zawód i nie wyobrażam sobie jak to będzie, gdy będę musiała przejść na emeryturę. Na szczęście w moim rodzaju głosu człowiek nigdy nie jest za stary (śmiech). Stara hrabina w „Damie pikowej” ma według libretta ponad 80 lat, więc nawet jak będę miała 70 lat, to nikt mi nie powie, że jestem za stara na tę rolę (śmiech).

Ma Pani jeszcze jakieś artystyczne marzenia?

– Zawsze mam marzenia. Nie dotyczą one miejsc, w których chciałabym wystąpić, tylko ról, które chciałabym zaśpiewać. Mam nadzieję na Marfę w „Chowańszczyźnie”, ponieważ bardzo tęsknię za repertuarem rosyjskim, którego w swojej karierze stosunkowo niewiele miałam okazję śpiewać.

Co robi Pani po samym spektaklu? To na pewno bardzo obciążające dla organizmu, trzeba wtedy coś zjeść, żeby się zregenerować?

– Na pewno nie można jeść przed spektaklem, bo to za bardzo obciąża żołądek i mięśnie nie działają sprawnie. To jest bardzo duży wysiłek fizyczny, bo trzeba pamiętać o tym, że w naszym zawodzie używamy mikroportów tylko wtedy, gdy przedstawienie jest rejestrowane albo odbywa się na otwartej przestrzeni, gdzie akustyka jest słaba. Oczywiście są takie miejsca jak Arena di Verona czy antyczny Teatr Heroda Attyka u stóp Akropolu, które są zbudowane tak, by głos tam niósł. Umiejętność wypełnienia przestrzeni głosem to jest ciężka praca organizmu. Za nami często stoi 80 osób chóru i 100 osób orkiestry i trzeba umiejętnie z nimi współbrzmieć, jak również przebić się głosem przez wszystkie te osoby. Oczywiście kompozytorzy zadbali o to, by nie było to niemożliwe, ale wymaga to wysiłku. Ja zawsze staram się jeść lekkostrawne posiłki, żeby nie obciążać żołądka, ale niektórzy moi koledzy po prostu lubią zjeść stek odpowiednio wcześnie przed spektaklem. Osobiście jestem głodna po spektaklu, ze względu na to, że bardzo restrykcyjnie przestrzegam tego, żeby nie jeść przed. To nie jest też kwestia tylko zmęczenia fizycznego, ale również tego, że po zakończeniu przedstawienia nie jesteśmy w stanie jak za pomocą guzika wyłączyć emocji, które pojawiają się w jego trakcie. Potrzebuję około dwóch godzin na to, żeby te emocje opadły i po upływie tego czasu mogę się położyć spać praktycznie tam, gdzie stoję.

Małgorzata Walewska jako Amneris w „Aidzie”, Opera Śląska w Bytomiu, fot. Tomasz Zakrzewski

– Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę satysfakcji z każdego kolejnego wcielenia scenicznego.

– Dziękuję i zapraszam na spektakle.

O autorze