Krzysztof Warlikowski zadebiutował w Bayerische Staatsoper 14 lat temu kontrowersyjną inscenizacją „Eugeniusza Oniegina” Czajkowskiego. Spektakl inspirowany biografią kompozytora oraz filmem „Tajemnica Brokeback Mountain” Anga Lee doczekał się jednak kilku wznowień na monachijskiej scenie. Podobnie było z „Kobietą bez cienia” Straussa, która miała swoją premierę w 2013 roku i okrzyknięta została wielkim sukcesem polskiego reżysera. Entuzjastycznie przyjęto tam również będącą jednym z głównych wydarzeń lata 2017 roku nową produkcję „Gezeichneten” Franza Schreckera oraz wystawioną na otwarcie letniego festiwalu operowego dwa lata temu „Salome” Straussa.
Na inaugurację tegorocznej imprezy Warlikowski przygotował premierę „Tristana i Izoldy” Wagnera, po raz drugi mierząc się z twórczością tego kompozytora. Przedstawienie śmiało można uznać za jedno z najbardziej oczekiwanych wydarzeń sezonu, głównie ze względu na debiuty w niezwykle trudnych partiach wokalnych światowej sławy śpiewaków – Jonasa Kaufmanna (Tristan) i Anji Harteros (Izolda). Kilka dni po premierze, reżyser odebrał w Wenecji Złotego Lwa za całokształt twórczości teatralnej.
„Tristan i Izolda” to dzieło totalne, w którym wszystkie elementy są ze sobą powiązane dla uzyskania zamierzonego efektu dramatycznego. Prastary celtycki mit, który opowiada historię nieszczęśliwej miłości rycerza Tristana i irlandzkiej księżniczki Izoldy Jasnowłosej, stał się dla kompozytora sposobem na wyrażenie swoich emocji związanych z uczuciem do ale także na osobistych przeżyciach Wagnera związanych z jego romansem z Matyldą Wesendonk, żoną mecenasa i przyjaciela kompozytora, wielbiciela jego twórczości.
„Ponieważ w moim życiu nie zaznałem prawdziwego szczęścia miłości, chciałbym temu najpiękniejszemu z marzeń wznieść pomnik, w którym od początku do końca miłość znajdywałaby swoje spełnienie. Ułożyłem sobie w głowie szkic Tristana i Izoldy, koncepcja bardzo prosta, lecz o intensywnej melodii. A ja, aby umrzeć, otulę się w fałdy »czarnego żagla«, który przepływa w zakończeniu” – pisał Wagner o swoim dramacie muzycznym w liście do Liszta.
Warlikowski umieszcza akcję dramatu w ascetycznym pokoju hotelowym, wyłożonym ciemnobrązową boazerią, na którego umeblowanie składają się głównie ciężkie, skórzane fotele. Elementem scenograficznym są również sugestywne wizualizacje, które koncentrują się wokół tematu usiłowania popełnienia przez nieszczęśliwych kochanków samobójstwa. Bohaterowie od samego początku napiętnowani są śmiercią i ta wyzierająca zewsząd nieuchronność ich losu jest u reżysera bardzo czytelna, podobnie jak miłosne niespełnienie uwidaczniające się w niemal całkowitym braku fizycznego kontaktu. Zaskakującym pomysłem jest wprowadzenie na scenę odzianych w dżinsy i bluzy od dresu humanoidalnych postaci, które w preludium niepewnie zbliżają się do siebie, a w końcowym akcie jeden z tych statystów zamienia się rolą z umierającym Tristanem, podczas gdy on dołącza do wyglądających na rodzinę humanoidów.
Największe owacje otrzymał Kirill Petrenko, który dyrygował przedstawieniem i w bardzo uważny sposób wspierał solistów. Dzięki niemu było to przeżycie niemal metafizyczne, muzyka pulsowała emocjami od delikatności do prawdziwej eksplozji namiętności. Z trudnego zadania podołania wagnerowskim rolom obronną ręką wyszli również śpiewacy, którzy jeszcze przed premierą nie czuli się na tyle komfortowo, by zdecydować się na bezpośrednią transmisję spektaklu. Finalnie „Tristan i Izolda” będzie dostępny online w serwisie streamingowym teatru 31 lipca.
Głos Anji Harteros ma niezwykły koloryt, niesamowity jest również magnetyzm tej śpiewaczki, jej umiejętność budowania roli i silna osobowość. Dostojna i elegancka, jednocześnie potrafi być ekspresyjna i poruszająca. Jonasa Kaufmanna charakteryzuje przede wszystkim ogromna muzykalność i przywiązywanie ogromnej wagi do interpretacji postaci. W trakcie spektaklu zaprezentował on dbałość o wszelkie szczegóły zapisane w partyturze, pełne oddanie rozterek targających głównym bohaterem i wyśmienitą formę wokalną. Bardzo podobała mi się również Okka von der Damerau jako Brangiena oraz Mika Kares w roli Króla Marka, który stworzył bardzo prawdziwą w swoim bólu postać. Obsadę uzupełniał wagnerowski weteran – Walfgang Koch jako Gorwenal.
Przedstawienie wróci na monachijską scenę w czerwcu przyszłego roku z Niną Stemme i Stuartem Skeltonem w tytułowych rolach.