Nasza strona używa plików cookies, aby zapewnić Ci lepsze doświadczenia i dopasowane treści. Korzystając z serwisu, wyrażasz zgodę na ich użycie. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.

Krakowska “Aida” ze skandalami w tle

Odwiedziłam Operę Krakowską po kilku latach przerwy, głównie z powodu ubogiego repertuaru tego teatru. Po objęciu dyrekcji przez Piotra Sułkowskiego w 2022 roku coraz rzadziej prezentowano tam klasyczne opery, a częściej musicale i różnego rodzaju gale. Wystawienie Aidy Verdiego w interesującym składzie solistów stało się więc wydarzeniem – była to dopiero druga premiera z operowego kanonu zrealizowana pod obecnym kierownictwem (rok wcześniej pokazano Nabucco).

Trzeba przyznać, że Opera Krakowska od czasu do czasu potrafi zaskoczyć dobrymi obsadami. W ostatnich sezonach na scenie wystąpili między innymi Ewa Vesin, Rafał Siwek, Aleksandra Olczyk i Piotr Buszewski. Gwiazdą tegorocznego Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej ma być Jonathan Tetelman, jeden z najbardziej pożądanych tenorów młodego pokolenia.

Za przygotowanie inscenizacji Aidy odpowiedzialny był Giorgio Madia, znany krakowskim melomanom z wcześniejszych realizacji, takich jak baletowa wersja Kopciuszka Rossiniego (2010), Orfeusz i Eurydyka Glucka (2013) oraz Sen nocy letniej Mendelssohna-Bartholdy’ego (2019). Reżyser, przy wsparciu scenografa Domenico Franchi, stworzył atrakcyjną, minimalistyczną oprawę dla tego kameralnego dramatu miłosnego. Ruchome, półotwarte walce przypominały kamienne bloki, nawiązując do architektury starożytnego Egiptu, a odpowiednie oświetlenie budowało nastrój, wydobywając z mroku przedmioty i śledząc ruchy postaci.

Dwukolorowa czarno-złota estetyka spektaklu zaczęła z czasem budzić we mnie poczucie przesytu, zwłaszcza podczas monumentalnych scen zbiorowych, które na deskach Opery Krakowskiej rozgrywały się także na schodach. Jednolita czarno-złota charakteryzacja i barwy scenograficzne sprawiły, że subtelne różnice między postaciami, zarówno w statusie społecznym, jak i w wyrazie emocjonalnym, uległy zatarciu. Poczernione kostiumy i jednolita tonacja wizualna sprawiały wrażenie ograniczonej mimiki, przez co bohaterowie często wydawali się emocjonalnie zdystansowani i mniej obecni na scenie. „W sposób szczególny ujęły mnie bazaltowe czamo-złote kamienne posągi, które są dla nas przestrzenią zawieszoną pomiędzy abstrakcją i historycznym cytatem (…) Kostiumy przypominają czamo-złote rzeźby, można powiedzieć, że są to wypełnione ornamentami rzeźby. Chciałem, by kostiumy wpisywały się w kontekst starożytnego Egiptu poprzez kształt i zachowane proporcje, ale tchnęły też nowoczesnym duchem” – mówił Domenico Franchi na konferencji prasowej przed premierą.

Słabością przedstawienia była również statyczność i ograniczona interakcja między śpiewakami, którzy przez większość czasu stali na scenie, wykonując swoje partie.

Ciemny kolor skóry postaci wywołał w sieci lawinę komentarzy dotyczących praktyk blackface. Interpretacja stylistyki bazaltowych posągów jako próby upodobnienia bohaterów do osób czarnoskórych pokazuje, jak bardzo Aida wciąż wywołuje kontrowersje i jak jej kulturowe obciążenia wpływają na współczesny odbiór dzieła. Warto jednak zaznaczyć, że w krakowskim spektaklu ciała pokryte czarną farbą miały zarówno Etiopczycy, jak i Egipcjanie, którzy historycznie byli przedstawiani jako biali.

Gorącą dyskusję wzbudziła też zmiana obsady premierowego spektaklu. Zamiast Ewy Płonki, cenionej sopranistki występującej na scenach takich jak Royal Opera House, Bayerische Staatsoper czy Teatro Real, na scenie pojawiła się Oksana Nosatova. Opera Krakowska ogłosiła tę zmianę kilka godzin przed premierą wyłącznie na swojej stronie internetowej, co rozczarowało wielu melomanów. Płonka sama podgrzała atmosferę, publikując post w mediach społecznościowych, w którym wyjaśniła, że została odsunięta od występu mimo pełnej dyspozycji wokalnej.

Oksana Nosatova, ukraińska śpiewaczka, dysponuje nośnym, dramatycznym sopranem, choć brakowało w nim więcej łagodności i słodyczy. Lepsze wrażenie zrobiła Olesya Petrova jako Amneris, która z pełnym zaangażowaniem wykreowała postać dumnej i zazdrosnej córki faraona. Mimo pewnych trudności w wysokim rejestrze, jej ekspresja i dramatyzm były bardzo przekonujące. Największą kreacją wieczoru była scena sądu nad Radamesem, w której wybuchy gniewu Amneris przeplatały się z rozpaczliwą bezradnością.

Debiutujący w roli Radamesa gruziński tenor Giorgi Sturua rozczarował – śpiewał nierówno, siłowo, z problemami z emisją. Mocnym punktem obsady był Rafał Siwek jako Ramfis, którego bas brzmiał szlachetnie i majestatycznie, a fraza oddawała prawdziwie verdiowskie wyczucie. Mikołaj Zalasiński jako Amonasro zaprezentował solidną interpretację, choć zabrakło mu niuansów i subtelności w scenach z Aidą.

Nieprzyjemnym zaskoczeniem było dla mnie niespójne brzmienie połączonych zespołów – Chóru Opery Krakowskiej oraz Chóru Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie. Marcin Nałęcz-Niesiołowski poprowadził partyturę z wyczuciem, choć orkiestrze brakowało momentami ciepłego liryzmu.

„Aida” powróci na scenę Opery Krakowskiej w listopadzie, choć obsady poszczególnych spektakli nie są jeszcze znane.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Może Cię zainteresuje