Warszawska Opera Kameralna otworzyła sezon nową inscenizacją opery, którą sam Mozart uważał za jedno ze swoich największych osiągnięć – „Idomeneusz, król Krety”. Reżyserię powierzono znanemu tandemowi twórców – reżyserowi Michałowi Znanieckiemu oraz scenografowi Luigi Scoglio, którzy przenieśli publiczność w mitologiczny świat greckiej wyspy.
Akcja rozgrywa się nad brzegiem morza i w przestrzeni, której kształt nadają sugestywne projekcje wideo przygotowane przez Karolinę Jacewicz. Scena przegrodzona jest również warstwami tiulu, symbolizującymi bariery stojące na przeszkodzie bohaterom w zbliżeniu się do siebie. Dzięki tym zabiegom, niewielka scena Warszawskiej Opery Kameralnej powiększa się optycznie, choć dla solistów współpraca z mappingiem i śpiewanie przez zasłaniający ich materiał stanowi nie lada wyzwanie.
Reżyser skoncentrował się na postaci tytułowego bohatera, ukazując człowieka bezsilnego wobec losu, który sprawił że wracający z wyprawy wojennej Idomeneusz trafia na burzę morską i zostaje ocalony przez Neptuna pod warunkiem, że złoży w ofierze pierwszego napotkanego człowieka, którym okazuje się być jego syn, Idamantes. Idomeneusz przeżywa ogromne cierpienie próbując walczyć z przeznaczeniem, nie mniej zrozpaczony jest również syn, który nie rozumie powodów odrzucenia go przez ojca. W tle rozgrywającego się dramatu pojawia się dodatkowo wątek rywalizacji dwóch księżniczek – Illi i Elektry o serce i względy Idamantas oraz poruszony zostaje problem uchodźców i ich asymilacji. W role mieszkańców Krety – rodowitych Kreteńczyków i wziętych w niewolę Trojan wcielił się chór i balet, który prezentował imponujące umiejętności wokalne i taneczne. Estetyczne zastrzeżenia można mieć jedynie do czerwonych lateksowych kostiumów, które wyglądały dość tandetnie.
Najbardziej zapada w pamięć monumentalny chór Oh voto tremando! i późniejsza modlitwa króla, w odpowiedzi na którą Neptun w formie recytatywu obwieszcza, że miłość zwyciężyła. Wszystko dzięki bezinteresownemu uczuciu Illi, która decyduje się zastąpić ukochanego w roli ofiary złożonej bogom. Decyzją Neptuna Ilia i Idamante zostają nowymi władcami wyspy.
Pod względem wokalnym największe brawa należą się Elżbiecie Wróblewskiej w roli Idamantesa i Aleksandrowi Kunachowi jako Idomeneusza. Mimo drobnych problemów poradzili sobie ze śpiewanymi przez siebie niezmiernie trudnymi partiami doskonale. Wspaniała była również Marcelina Beucher jako Elektra, której koloratury zachwycały szczególnie w przerażającej arii obłędu po tym, jak zdaje sobie ona sprawę, że nie poślubi Idamantesa i przebija się sztyletem.
Agnieszka Sokolnicka jako Ilia również wypada przekonująco, podobnie jak młodzi tenorzy – Bartosz Nowak (Arbaces) i Jacek Szponarski (Arcykapłan).
Warto zobaczyć to dość rzadko wystawiane dzieło Mozarta w Warszawskiej Operze Kameralnej ze względu na dobrą obsadę, ciekawe wykorzystanie niewielkiej w sumie przestrzeni scenicznej i wspaniałe sceny chóralne i baletowe, którym towarzyszą sugestywne wizualizacje.