Koncert Elīny Garančy w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej zainaugurował w piątek szóstą edycję Festiwalu Eufonie. Był to kolejny już występ łotewskiej mezzosopranistki w Polsce, jednak pierwszy przed warszawską publicznością. „Występ w Warszawie to dla mnie bardzo emocjonalny moment ze względu na historię rodzinną: moja mama, która była śpiewaczką i pedagogiem, spędziła tutaj wiele szczęśliwych tygodni” – powiedziała artystka. Zmarła przed dziewięcioma laty Anita Garanča prowadziła swego czasu kursy mistrzowskie w Akademii Operowej działającej przy Teatrze Wielkim.
Międzynarodowa kariera Elīny Garančy nabrała rozpędu, gdy w 2003 roku wystąpiła jako Annio w „Łaskawości Tytusa” Mozarta na Festiwalu w Salzburgu. Początkowo specjalizowała się w repertuarze mozartowskim oraz bel canto, z czasem zaczęła sięgać po muzykę kompozytorów francuskich, a także dzieła Verdiego czy Wagnera. Wiosną tego roku zadebiutowała w roli Judyty w „Zamku Sinobrodego” Bartóka w Teatro di San Carlo. Było to jej drugie artystyczne spotkanie z Krzysztofem Warlikowskim, z którym miała okazję wcześniej współpracować podczas otwierającej sezon 2017/18 głośnej premiery „Don Carlosa” Verdiego w Opéra National de Paris.
Garanča jest laureatką licznych nagród i wyróżnień, z czego wyjątkowo ceni sobie nadany jej przez Wiener Staatsoper w 2013 roku tytuł „Kammersängerin”, zarezerwowany dla wybitnych i zasłużonych śpiewaków operowych. W ostatnich latach odznaczeniem tym uhonorowani zostali także m.in. Tomasz Konieczny oraz Piotr Beczała. Śpiewaczka chętnie występuje na wiedeńskiej scenie, w najbliższych miesiącach będzie ją tam można zobaczyć w „Rycerskości wieśniaczej” Mascagniego i „Don Carlo” Verdiego.
Do Warszawy przyjechała wraz z mężem Karelem Markiem Chichonem, pełniącym od 2017 roku funkcję głównego dyrygenta oraz dyrektora artystycznego Orquesta Filarmónica de Gran Canaria. Program koncertu niewiele różnił się od tego, który miałam okazję usłyszeć sześć lat temu w ICE Kraków. Rozpoczął się od utworów Dvořáka, zabrzmiała uwertura z „Armidy”, następnie solistka zaśpiewała (po niemiecku) kołysankę Julii z opery „Jakobin”. Jak zaznaczono w początkowych przemowach, było to dla niej pierwsze zetknięcie z twórczością czeskiego kompozytora.
W pierwszej części wieczoru Garanča wcieliła się również w Balkis z „Królowej Saby” Gounoda oraz jedną ze swoich sztandarowych ról – Dalilę z „Samsona i Dalili” Saint-Saënsa. Uwodzicielska aria „Mon cœur s’ouvre à ta voix” pozwoliła śpiewaczce zaprezentować najpiękniejsze barwy swojego mezzosopranu. W wykonaniu artystki kluczowe znaczenie mają wszelkie niuanse, eleganckie frazowanie, nienaganna technika i znakomite legato.
Drugą część koncertu otworzyły trzy pasodoble w ognistych, hiszpańskich rytmach. Tuż po nich nastąpił kulminacyjny punkt programu, czyli fragmenty „Carmen” Bizeta. Do przebojowych arii tytułowej bohaterki Garanča dodała „L’amour est enfant de boheme”, która pierwotnie znajdowała się w miejscu słynnej habanery. Ewidentnie trudniejszy pod względem technicznym utwór jest jednak mniej efektowny niż ekspresyjna, pełna dramatyzmu i pasji „L’amour est un oiseau rebelle”. W interpretacji łotewskiej divy Carmen nie epatuje wulgarnością czy też wyuzdaniem, przeciwnie – jest zmysłowa, kokieteryjna i tajemnicza, świadoma wrażenia jakie robi na mężczyznach.
Karel Mark Chichon ma zwyczaj dyrygować z pamięci, co na ogół pomaga w pełnej komunikacji z muzykami. Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej zagrała niestety bez większego polotu i wdzięku, szczególnie było to słychać w Medytacji z opery „Thaïs” Masseneta czy Bachanaliach z „Samsona i Dalili”.
Wygłodniała kontaktu ze sztuką wokalną na najwyższym poziomie publiczność przyjęła występ Garančy z niekłamanym entuzjazmem. Mezzosopranistka dała się namówić na trzy bisy, były to: „Carceleras” z zarzueli „Las hijas del Zebedeo” Chapiego, „Granada” Lary oraz pieśń neapolitańska „Marechiare” Tostiego. Publikując w mediach społecznościowych zdjęcia z piątkowego wydarzenia śpiewaczka dodała dopisek „Do zobaczenia ponownie”. Trzymamy za słowo!