„Don Desiderio” w Bytomiu – drugie życie zapomnianej opery

0

Podczas gdy w wielu krajowych teatrach operowych królują obecnie dzieła Moniuszki czy Paderewskiego, Opera Śląska postanowiła zaproponować widzom utwór, który ostatnio wystawiany był na ziemiach polskich 140 lat temu we Lwowie. Prapremiera „Don Desideria” Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego w oryginalnej wersji językowej (włoskiej) odbyła się 20 października w Bytomiu, a mnie udało się dotrzeć na ten spektakl w ostatnią niedzielę.

Jak deklarowali jeszcze przed premierą realizatorzy, wybór tego tytułu na otwarcie sezonu nawiązuje do obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości i wpisuje się w trend przywracania światu zapomnianych oper.

„Don Desiderio” to jedno z dziewięciu dzieł scenicznych kompozytora, który był synem bratanka ostatniego króla Polski. Urodzony we Włoszech, zajmował się nie tylko komponowaniem, ale również występował na scenie i udzielał się jako dyplomata.

Promotorką jego twórczości jest Joanna Woś, która nie tylko występuje w bytomskim spektaklu, ale brała również udział w prezentacji koncertowej wersji opery podczas odbywającego się dwa lata temu Festiwalu Muzyki Polskiej w Krakowie oraz nagrała płytę z kompozycjami Poniatowskiego. W obu tych wcześniejszych projektach za stronę muzyczną odpowiadał jeden z najzdolniejszych młodych dyrygentów – Bassem Akiki, pełniący obecnie funkcję kierownika artystycznego Opery Śląskiej.

Odkrywanie tytułów, które pochłonęły mroki niepamięci wiąże się z ryzykiem, że nie zostaną one dobrze przyjęte przez współczesnych widzów. Nie jest to jednak przypadek Poniatowskiego, którego muzyka czerpie garściami z dorobku Rossiniego i w pewnym stopniu Donizettiego. W efekcie otrzymujemy lekkie i przyjemne dzieło utrzymane w rossiniowskim klimacie, pełne koloraturowych popisów sopranu i tenorowych arii oraz efektownych scen zespołowych.

„Don Desiderio” opowiada o przygodach wyjątkowego nieudacznika, który nieumyślnie wywołuje całą serię niefortunnych zdarzeń. Po śmierci swego przyjaciela Riccarda udaje się do rodziny zmarłego, by powiadomić ją o nieszczęściu i wywołuje kłótnię pomiędzy córką przyjaciela a jej narzeczonym, a także doprowadza do przedwczesnego otwarcia testamentu, z czym wiążą się dalsze intrygi i dalsze perypetie bohaterów. Opera ma jednak szczęśliwe zakończenie, bowiem śmierć pana domu okazuje się być kolejną pomyłką zbyt często biorącego sprawy w swoje ręce pechowca.

Przedstawienie w reżyserii Eweliny Pietrowiak rozpoczyna się od wypadku starego automobilu, w którym bierze udział Don Desiderio i notariusz Don Curzio podróżujący do rodziny rzekomo zmarłego Riccarda. Kolejne sceny odbywają się już jednak wśród scenografii stworzonej z motywów roślinnych, która z jednej strony urzeka nawiązaniem do stylu pałacowego XIX-wiecznej włoskiej prowincji, a z drugiej jest zbyt monochromatyczna, utrzymana w mrocznym kolorze zgniłej zieleni, co w założeniu miało podkreślać że mamy do czynienia z czarną komedią, jednak wprowadza nieco zbyt ponury nastrój.

Na szczęście w niedzielnym spektaklu w rolę notariusza wcielał się Szymon Komasa, który tego wieczoru zdecydowanie skradł show innym wykonawcom. Utalentowany śpiewak wyróżnia się głosem oraz świetnym opanowaniem szkoły belcanta, a także naturalnym zmysłem komicznym, wyrażanym praktycznie w każdym geście czy słowie. Nieco w jego cieniu pozostawał kreujący tytułową partię Stanisław Kuflyuk, którego po raz pierwszy miałam okazję oglądać w komediowym wcieleniu. Znakomity baryton zachwyca jednak zawsze silnym i nośnym głosem i tym razem nie było inaczej. Jako Angiolina zaprezentowała się Ewa Majcherczyk, która na bytomskiej scenie bryluje w niejednym spektaklu. Sopranistka znakomicie się czuje w partii belcantowej, czarując muzykalnością, popisami wokalnymi z precyzyjnymi koloraturami, a także zdolnościami aktorskimi. Słabiej na jej tle wypada występujący w roli jej ukochanego Adam Sobierajski, który lepiej się sprawdza w innym repertuarze.

Kierownictwo muzyczne nad przygotowaniem przedstawienia objął Jakub Kontz, który już wcześniej współpracował z Operą Śląską przy przygotowaniu premiery „Mocy przeznaczenia” Verdiego. Zdolnemu dyrygentowi udało się wyciągnąć z partytury wszystkie „smaczki” oraz pokazać melodyjność, finezję i humor dzieła.

O autorze