Bal maskowy z lat 20-tych

0

„Bal maskowy” Verdiego osadzony jest w konkretnych realiach historycznych i osnuty wokół wątku zabójstwa króla Gustawa III dokonanego w Sztokholmie podczas balu maskowego w Operze Królewskiej przez szwedzkich arystokratów. Sprzeciw cenzury Burbonów, która zabraniała poruszania tematu zamachu na koronowaną głowę spowodował, że akcja opery przeniesiona została do Stanów Zjednoczonych, a główny bohater z króla Szwecji przemienił się w gubernatora Bostonu.

Na tle rzeczywistych zdarzeń rozgrywa się historia czystej, niespełnionej miłości, dla której człowiek zdolny jest do największych poświęceń. Przekonany, że jego żona jest kochanką gubernatora, Renato strzela do władcy, a ten umierając wybacza mordercy i zapewnia o niewinności ukochanej Amelii. Według historycznych doniesień, zabójca ubrany był w domino z czarnej tafty, okrągły kapelusz i białą maskę z papier-mache.

Celowo lub nie, znajdujące się w repertuarze Bayerische Staatsoper przedstawienie „Balu maskowego” utrzymane jest również w czarno-białej tonacji. Produkcja w reżyserii Johannesa Eratha miała swoją premierę w marcu 2016 roku. Całość utrzymana jest w klimacie hollywoodzkich filmów z lat 20. ubiegłego stulecia, a reżyser prowadzi z widzem grę, polegającą na pokazywaniu wydarzeń przez pryzmat nieuchronności przeznaczenia.

Uosobieniem złowróżbnego fatum jest Ulrika, która pojawia się już w pierwszych taktach uwertury. Chwilę później widzimy leżącego na łóżku bez życia Riccarda. Podobne wizje towarzyszą wizycie „przebranego” za marynarza gubernatora u wróżki. Jej przepowiednia, że zginie on z ręki tego, kto pierwszy uściśnie mu dłoń, zostaje przez głównego bohatera zignorowana.

Scenografia ogranicza się w zasadzie do znajdującego się w sypialni łóżka, mającego swoje lustrzane odbicie na suficie oraz górujących nad nim schodów. W inscenizacji wykorzystane są też inne, znane z wielu przedstawień zabiegi reżyserskie – postaci aktorów dublujące śpiewaków, czy też lalki. Ta dwoistość rujnuje m.in. dramatyzm finałowej sceny, gdy zastrzelony Riccardo zmierza po schodach do czekającej na niego Ulriki.

Ogólnie rzecz biorąc monachijska produkcja jest przyjemna wizualnie, kostiumy są bardzo udane, ale ogląda się ją z dystansem, trudno utożsamiać się z losami bohaterów.

Do stolicy Bawarii przyjechałam jednak nie oglądać sam spektakl, ale posłuchać głosów, które zapewniają przeżycia artystyczne na najwyższym poziomie. Piotra Beczałę miałam już okazję podziwiać w „Balu maskowym” kilka lat temu w Wiedniu i nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych jego ról. W Monachium również błyszczał na scenie, zwracając uwagę nienaganną techniką i muzykalnością, eleganckim, pełnego wytwornego smaku frazowaniem. Sondra Radvanovsky zachwyca pięknymi górnymi dźwiękami i umiejętnością ich kontrolowania. Szczególnie efektownie wypadła w arii “Morro ma prima in grazia”. Bardzo podobała mi się również Okka von der Damerau jako Ulrika – ciemny, soczysty mezzosopran, który rok wcześniej miałam okazję na tej samej scenie oglądać w „Tristanie i Izoldzie”. Deanna Breiwick, która występowała w roli Oscara ma ładny, liryczny głos i potrafi się nim posługiwać. W tle tych śpiewaków mniejsze wrażenie zrobił Roman Burdenko jako Renato, którego głosowi momentami brakło nośności. Znakomitą orkiestrę Bayerisches Staatsorchester poprowadził Paolo Arrivabeni.

O autorze