Amina Edris, Benjamin Bernheim i Andrzej Filończyk w „Manon” – klimat lat dwudziestych w Opéra national de Paris

0

Opéra national de Paris wznowiła w tym sezonie Manon Masseneta w inscenizacji Vincenta Hugueta, której premiera odbyła się w 2020 roku. Reżyser przeniósł akcję opery do Paryża lat 20. – epoki rozkwitu jazzu, symbolu nowoczesności i swobody, oraz tańca charleston, odzwierciedlającego dynamikę i energię tamtych czasów. Te formy rozrywki nie były jedynie muzycznym fenomenem, lecz zjawiskami społecznymi, wyrażającymi pragnienie życia, oderwania od przeszłości i śmiałego spojrzenia w przyszłość.

Manon, pełna uroku, młodzieńczego wdzięku i zmysłowej lekkości, pozostaje postacią pełną sprzeczności. Z jednej strony pragnie miłości i bliskości, z drugiej – fascynuje ją świat luksusu, przyjemności i obietnicy wielkich możliwości. Manon poznaje kobietę stylizowaną na Joséphine Baker – nie tylko obiekt fascynacji, lecz także mentorkę, symbol wyzwolonej kobiecości, która śmiało czerpie z życia pełnymi garściami. Spotkanie z osobą, która zdaje się ucieleśniać marzenia o sławie, bogactwie i niezależności, staje się dla Manon impulsem do podążenia drogą prowadzącą do upadku. Gdy widzi swoje nazwisko na afiszu, pokusa sukcesu i bycia podziwianą okazuje się silniejsza niż miłość do Des Grieux. Manon wybiera świat sceny, blasku i iluzji – świat, który obiecuje spełnienie, lecz ostatecznie prowadzi do zguby.

Pomysł inscenizacyjny jest stosunkowo prosty i nie wnosi nowej, pogłębionej perspektywy do dzieła. Owszem, spektakl ma momenty efektowne – jak pierwszy akt z umiejętnie podzieloną przestrzenią sceny, scena z Saint-Sulpice na tle monumentalnych reprodukcji dzieł Delacroix (Walka Jakuba z aniołem i Wypędzenie Heliodora ze świątyni), czy ascetyczny finał kontrastujący z barwnością wcześniejszych obrazów. Jednak wiele scen, zwłaszcza ilustrujących świat rozpusty, wypada nieprzekonująco – momentami wręcz kiczowato. Przerysowane, jaskrawe, landrynkowe kostiumy w scenie w Cours-la-Reine oraz baletowa sekwencja oddająca klimat paryskiego życia nocnego lat 20. – z jazzem, charlestonem i atmosferą kabaretu – rażą brakiem subtelności i finezji, które przecież są wpisane w delikatną fakturę muzyki Masseneta.

Pomiędzy tymi barwnymi obrazami świata rozpusty, które spłycają dzieło i odbierają mu naturalny urok, wprowadzono taneczne popisy dziewczyn oraz samej Joséphine Baker. Jej obecność, wzmacniana fragmentami utworu C’est lui z filmu Zouzou (1934), miała podkreślać inspirację postaci Manon tą legendarną artystką oraz wprowadzać atmosferę lat 20. XX wieku. Ten zabieg, choć konceptualnie spójny, w praktyce okazał się powierzchowny – zamiast pogłębiać portret bohaterki, jedynie ilustrował kontekst epoki, nie nadając mu wyrazistego kształtu. Mimo całego rozbuchanego wizualnego przepychu, całość pozostaje zaskakująco pozbawiona energii, namiętności i emocjonalnej temperatury. Inscenizacji brakuje siły, by w pełni oddać dramat bohaterów i subtelną psychologię Masseneta.


Wieczór uratował Benjamin Bernheim, który wniósł do spektaklu nie tylko styl, elegancję brzmienia i nieskazitelną dykcję, ale przede wszystkim imponującą konsekwencję w budowaniu postaci poprzez detal interpretacyjny. Tenor kształtuje frazę z rzadko spotykaną finezją, dbając o naturalny oddech, subtelne kontrasty dynamiczne i płynność linii wokalnej. Jego śpiew lśni blaskiem w całym rejestrze – od lirycznego En fermant les yeux, pełnego czułości i marzycielskiej lekkości, po przejmujące, dramatyczne Ah! fuyez, douce image. Bernheim kreśli postać Des Grieux z niezwykłą prawdą emocji – od niemal dziecięcego zauroczenia po pełną rozpaczy intensywność – zachowując przy tym szlachetność i finezję stylu, które są kwintesencją muzyki Masseneta.

Amina Edris, która pierwotnie miała występować w późniejszych spektaklach z Roberto Alagną, przejęła wszystkie terminy po rezygnacji jeszcze na etapie prób Nadine Sierry. Egipska sopranistka z powodzeniem kreuje postać młodej, naiwnej dziewczyny, uwikłanej w marzenia o miłości, luksusie i lepszym życiu. Jej głos cechuje pełne, nasycone brzmienie z dźwięcznym środkiem i pięknymi dołami piersiowymi. Jednocześnie momentami barwa staje się nieco metaliczna, a w najwyższych rejestrach artystka napotyka pewne trudności, które ograniczają miękkość i swobodę frazowania. Warto dodać, że w nadchodzącym sezonie Edris wystąpi jako Julia w Romeo i Julia Gounoda na scenie Opery Narodowej.


Andrzej Filończyk wnosi w rolę Lescauta potrzebną energię i wyczucie sceniczne, dzięki czemu nawet ta zwykle drugoplanowa postać zyskuje pełniejszy charakter. Jego ciepły, uwodzicielski głos szczególnie rozkwita w górnych rejestrach, ukazując ekspresję i swobodę. W średnicy oraz dole projekcja momentami traci stabilność, a fraza bywa mniej płynna.

Dyrygent Pierre Dumoussaud to prawdziwy atut inscenizacji – potrafi z finezją wydobyć z orkiestry bogactwo barw i subtelności, które idealnie oddają ducha muzyki Masseneta. Jego prowadzenie pełne jest pasji i lekkości, szczególnie w scenach miłosnych i tanecznych, gdzie muzyka zyskuje świeżość i energię. Równie imponująca jest praca chóru Opéra national de Paris pod dyrekcją Ching-Lien Wu, który zachwyca precyzją i ekspresją, zwłaszcza w zbiorowych scenach. Mimo pewnych zastrzeżeń, warto było przyjechać do Paryża dla rewelacyjnej kreacji Bernheima i znakomitej formy orkiestry.

O autorze