„Carmen” Bizeta w reżyserii Calixto Bieito widziałam poprzednio w Wiedniu dwa lata temu, w głównych rolach wystąpili wtedy Elīna Garanča i Piotr Beczała. Również tym razem to nazwiska śpiewaków zachęciły mnie do ponownego zanurzenia się w pełną namiętności historię pięknej, niepokornej Cyganki. Do wykonania tytułowej roli zaangażowano Aigul Akhmetshinę, a jako Don Josè partnerował jej Vittorio Grigolo. 28-latka popisową partię Carmen śpiewała już m.in. w Royal Opera House, Metropolitan Opera, Bayerische Staatsoper, Deutsche Oper Berlin oraz na festiwalach Arena di Verona oraz Glyndebourne. Popularność przyniosły jej kinowe transmisje z Nowego Jorku i Londynu, gdzie wystąpiła wraz z Piotrem Beczałą.
„Carmen” w inscenizacji Bieito zjeździła już praktycznie cały świat i była wystawiana m.in. w Barcelonie, Londynie, Palermo, Wenecji, Turynie, Bostonie, San Francisco, Paryżu i Oslo. Od premiery tego spektaklu na festiwalowej scenie w katalońskiej Peraladzie minęło już ćwierć wieku. Akcja przenosi widza ze słonecznej Sewilli do otoczonej mroczną legendą portowej Ceuty, będącej hiszpańską enklawą w północnej Afryce. W mieście stacjonują żołnierze, lecz jest to również teren działania kontrabandy. Obserwujemy brutalny świat, który aż kipi od testosteronu, a przemytnicy traktują kobiety niewiele lepiej niż szmuglowany towar.
Przedstawienie ma bardzo dynamiczne tempo, m.in. dzięki zredukowaniu do minimum recytatywów i sprawnemu prowadzeniu orkiestry przez Piera Giorgia Morandiego. W pierwszym akcie na środku niemal pustej sceny widzimy maszt flagowy, nieopodal znajduje się budka telefoniczna, w której Carmen śpiewa słynną „Habanerę”. Właśnie wyszła z fabryki na przerwę, próbuje się do kogoś dodzwonić. W kolejnych odsłonach spektaklu scenografia ogranicza się do chętnie wybieranych przez przemytników mercedesów „beczek”, dominującego w tle byka Osborne’a, który nie tylko jest znakiem handlowym firmy produkującej brandy, ale także stanowi jeden z symboli Hiszpanii. Reżyser odziera „Carmen” z andaluzyjskiego folkloru, a jednocześnie w niektórych momentach z przymrużeniem oka do niego nawiązuje (Frasquita i Mercedes przebierają się w sukienki w stylu flamenco, by zarobić na zdjęciach z turystami).
Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów jest piękne intermezzo z początku III aktu, w trakcie którego widzimy w oddaleniu nagiego mężczyznę tańczącego w świetle księżyca. Odprawia on rytuał, którzy torreadorzy często wykonują przed walką. Wstrząsające jest z kolei pobicie Zunigi, który ruszając na poszukiwanie Carmen odkrywa przygotowania do przemytu.
Tytułowa Carmen jest kobietą wyzwoloną, niezależną i bezkompromisową. Aigul Akhemtshina ze swoją nieposkromioną energią jest dosłownie do tej roli stworzona. Śpiewaczka w bardzo naturalny sposób potrafi być bardzo zmysłowa, radosna i pełna uroku, a za chwilę dzika, pyskata i bezczelna. Wprost nie można oderwać od niej wzroku, przy czym posiada też piękny, świetnie skupiony głos, dźwięczny górny rejestr, swobodnie operuje dynamiką.
Gdy Don Josè spotyka na swojej drodze Carmen, zatraca się w uczuciu do dziewczyny, a kontrolę przejmują nad nim obsesyjna miłość i zaborcza zazdrość. Vittorio Grigolo zaprezentował pełną pasji interpretację tej postaci, wzruszając w arii z kwiatkiem i przerażając w finale, gdy doprowadzony do ostateczności podcina Carmen gardło, po czym ściąga jej zwłoki ze sceny niczym ciało zabitego w korridzie byka. Tenorowi bardzo dobrze udało się uchwycić charakter bohatera, który w chwili miłosnego amoku bezpowrotnie przekracza granicę między dobrem a złem.
Słabiej od głównych bohaterów wypadł Erwin Schrott w roli Escamilla. W jego wykonaniu arii torreadora pojawiły się problemy intonacyjne, śpiewak nadrabiał jednak typową dla niego pewnością siebie.
Udany występ miała Elsa Dresing jako Micaëla. W koncepcji reżysera dziewczyna nie jest aż tak świętoszkowata, jak się ją zazwyczaj przedstawia i widać, że łączyło ją z Don Josè uczucie, którym ona nadal go darzy. Liryczny, srebrzysty głos Dresig ma bardzo solidną górę i urzekającą barwę.
„Carmen” powróci na wiedeńską scenę w maju przyszłego roku z J’Nai Bridges i Freddiem De Tommaso, jednak ja czekam na obsadę Akhmetshina / Beczała 🙂