„Aida” w cieniu piramid

3

Teatro Real rozpoczął nowy sezon operowy od wznowienia monumentalnej „Aidy” Verdiego. Tradycyjna inscenizacja Hugo de Any liczy już sobie niemal ćwierć wieku, a obecnie została nieco „odświeżona” m.in. przez dodanie wizualizacji wzmacniających efekt zanurzenia się w świecie starożytnego Egiptu.

Skandal, jaki wybuchł latem na festiwalu Arena di Verona wokół stosowania przez realizatorów „Aidy” makijażu typu blackface spowodował, że niektóre media zaczęły bacznie przyglądać się również madryckiej produkcji. Tym bardziej, że w obsadzie ponownie znalazła się Anna Netrebko, która już kilka lat temu zarzekała się, że „nie będzie białą Aidą”.

Wezwany do wyjaśnień Teatro Real zapewnił, że praktyka blackface została w „Aidzie” zarzucona, a używany w przedstawieniu makijaż nie ma na celu imitowania innego koloru skóry. „To, czego poszukuje reżyseria, to „rzeźbienie” ciała. Ciała ludzkie traktowane są jak posągi z brązu” – napisano w oświadczeniu. Amerykańska mezzosopranistka Jamie Batron poprosiła za to o zmianę peruki, gdyż w jej odczuciu ta, w której występowała w premierowym spektaklu, także ma na celu upodobnienie białej osoby do ciemnoskórej.

Odstawiając już na bok wątki poprawności politycznej, Hugo de Ana stworzył pełne rozmachu widowisko rozgrywające się u stóp obelisku i w cieniu piramid, będących symbolami wielkości i potęgi Egiptu. Kształt piramidy, która w numerologii nierozerwalnie związana jest z liczbą trzy, nawiązuje też do miłosnego trójkąta pomiędzy niewolnicą Aidą, egipskim wodzem Radamesem i zakochaną w nim księżniczką Amneris. Bohaterowie rozdarci są pomiędzy miłością a lojalnością wobec ojczyzny. Ich samotność w obliczu konieczności dokonania nieoczywistych wyborów, sprzeczności uczuć i targających nimi wątpliwości podkreślają pustynne krajobrazy.

Mocną stroną spektaklu są sceny zbiorowe, w których bierze udział łącznie niemal 300 artystów. Na pierwszy plan wysuwają się jednak soliści, których miałam okazję oglądać w Madrycie w dwóch obsadach. Radames w wykonaniu Piotra Beczały niepodzielnie rządził na scenie zbierając za swój występ największe owacje. Polski tenor zadebiutował w „Aidzie” w trakcie tegorocznego festiwalu w Salzburgu, z sukcesem dołączając Radamesa do swego całkiem już zasobnego repertuaru dramatycznego. Głos Beczały z upływem czasu jest coraz bardziej mocny i silny w średnicy, a przy tym bardzo dźwięczny w górnych rejestrach.

W roli Aidy wystąpiła doświadczona interpretatorka partii verdiowskich Krassimira Stoyanova, w której śpiewaniu brakowało jednak pewnej słodyczy czułej kochanki. Z fragmentami opery, które wymagają ciepłego, łagodnego sopranu świetnie poradziła sobie za to występująca w drugiej obsadzie Anna Netrebko. Szczególnie zapadające w pamięć było jej wykonanie melancholijnej arii „O patra mia”. Partnerujący jej małżonek Yusif Eyvazov swobodnie operuje głosem, ale jego nieatrakcyjna barwa powoduje, że nie słucha się go z przyjemnością.

Partię Amneris zaśpiewały dwie mezzosopranistki – Jamie Barton oraz Sonia Ganassi. Ta pierwsza początkowo była niemal niesłyszalna, ale później było już tylko lepiej i w wielkiej scenie Amneris z III aktu potrafiła swoją charyzmą porwać widzów. Ganassi prezentowała bardziej wyrównany poziom, ale wydaje się, że jej głos nie do końca pasuje do tej partii.

Wątpliwości nie było w przypadku śpiewaków kreujących rolę Amonasra. Artur Ruciński jak zawsze doskonale radzi sobie z verdiowską frazą, a jako etiopski król szuka przede wszystkim ratunku dla swoich poddanych. W interpretacji debiutującego w roli Rucińskiego przebija jednak miłość nieugiętego króla do córki. Masywnym głosem dysponuje Carlos Alvarez, robiący wrażenie zwłaszcza w trakcie sceny przeklinania Aidy.

Na wyróżnienie zasługują również Alexander Vinogradov i Jongmin Park w roli Ramfisa – obydwaj byli świetni. Rozczarował za to Deyan Vatchkov w wydawałoby się mało wymagającej partii Faraona.

O autorze