W pułapce żądzy władzy. „Makbet” z Anną Netrebko w Royal Opera House

4

Z głośnych ulic zatłoczonego Londynu, prosto do klaustrofobicznej, zamkniętej przestrzeni. Tak diametralnie przeniosła się publiczność by usłyszeć muzykę Verdiego w murach królewskiej opery.

Muzykę genialną, dynamiczną, mroczną i od pierwszych taktów wzniecającą atmosferę niepokoju. Spektakl w reżyserii Phyllidy Lloyd jest ową atmosferą szczelnie wypełniony, wciąga w nią z bezwzględną zachłannością od samego początku. Jest w tym ogromna zasługa orkiestry pod batutą maestro Antonio Pappano, która udowodniła, że muzyka wykonana na odpowiednim poziomie to żywy ogień. Zwłaszcza w połączeniu z rewelacyjnym chórem, w pierwszym akcie rozpoczynającym mistyczny taniec wiedźm, wieszczek, dziwnego plemienia na wpół zdziczałych kobiet w czerwonych turbanach. Wśród nich zjawia się wyniosła, emanująca pychą i przekonaniem o własnej wyjątkowości postać Makbeta. Scena przepowiedni rozgrywa się niemal zupełnie jak u Szekspira, a jednak jest powiewem świeżości i interesującym prologiem do historii Makbeta, którego ślepa wiara w przymierze z nadprzyrodzonymi mocami zaprowadzi na manowce.

Jego żona, Lady Makbet, oczekuje w zamkniętym, ciemnym pomieszczeniu. Czerń jej szat mogłaby sugerować, jak mroczna jest jej dusza. Jednak harda, spragniona władzy i splendoru kobieta, to tylko poza. Przerażona, bojąca się własnego cienia dziewczynka to prawdziwa twarz bohaterki, która ukazuje się dopiero po dokonaniu zbrodni przez jej chciwego małżonka. Oboje są bardzo bliscy szekspirowskim pierwowzorom. A w przypadku „Makbeta”, „konwencjonalny” nie oznacza „nudny”, ani „banalny”. Co udało się osiągnąć dzięki świetnym aktorsko Anna Netrebko i Zeljko Lucić.

Na scenie wyróżnia się zwłaszcza rosyjska diva, królowa sopranu. W istocie jest królewska i władcza, zimne spojrzenie jej oczu wbija w serce srebrne sztylety. Jest kobietą, która dominuje i z początku to właśnie ona przywołuje do porządku męża, gdy narastają u niego wątpliwości. Gdy Lady Makbet wkłada na głowę skrzącą się złotem koronę można odnieść wrażenie, że nic nie złamie tego uosobienia spokoju i dumy. A jednak, jej transformacja w gnębioną fobiami, rozedrganą kobietę miotającą się w koszmarze własnych urojeń i wyrzutów sumienia, jest równie wiarygodna. Nic dziwnego, że każdą solową arię w perfekcyjnym wykonaniu Netrebko nagradzano gromkimi brawami.

Perypetie Makbeta i jego żony niemal przez cały okres trwania spektaklu toczą się w ograniczonej przestrzeni. Ciemne, szczelnie zabudowane ściany mogą być równie dobrze więziennym murem, co ścianami izolatki w szpitalu psychiatrycznym. Prawdziwa klatka pojawia się natomiast od chwili koronacji głównych bohaterów. Z lubością sami do niej wchodzą podczas uroczystości. Klatka nie jest zwyczajna, lecz złota, co w sposób prosty a jednocześnie genialny symbolizuje całą istotę władzy. Władzy uzyskanej po trupach, przejętej nieuczciwie. Co w ostateczności doprowadza do klęski. Z pułapki władzy nie ma innej możliwości ucieczki niż poprzez śmierć. I tak oto, w tejże klatce, Makbet wydaje ostatnie tchnienie, zgładzony przez swego następcę, znienawidzony przez swych poddanych.

Spektakl pełen jest symboliki, choć scenografię ograniczono właściwie do niezbędnego minimum. Jednak dzięki temu można skupić sto procent uwagi na solistach, których kreacje same w sobie są niezmiernie wyraziste. Istotną rolę odgrywają również światła, rzucając na ponurą, surową scenografię długie, upiorne cienie bohaterów. Kostiumy są także symboliczne. U większości dominuje czerń lub czerwień, ze śladowymi ilościami bieli. Zaś złoto szat królewskich skrzy się tak intensywnie, że aż razi. To nie jest złoto, które zachwyca swym pięknem, lecz zdecydowanie odstrasza, jego kontemplacja jest niemal bolesna dla oka.

Jednakże, udział w przedstawieniu z bólem nie ma nic wspólnego. To czysta rozkosz dźwięków, przemyślanych rozwiązań reżyserskich i choreograficznych, śpiewu na najwyższym poziomie. Warto było siedzieć blisko sceny by móc obserwować ekspresję z jaką soliści tchnęli życie w postacie, których słabości i namiętności są przecież niezmiernie bliskie także współczesnemu człowiekowi. Można zachwycić się i przerazić jednocześnie, przejrzeć się w wizerunkach bohaterów jak w lustrze. I tylko, gdy kurtyna opada, pozostaje iskra niedosytu, że już po wszystkim, że spektakl kiedyś musiał się skończyć. Co rodzi w sercu kolejną żądzę – by usłyszeć go i obejrzeć jeszcze raz.

„Makbet” w reżyserii Phyllidy Lloyd pokazuje, że na scenie operowej da się wykazać kreatywnością bez danse macabre z kiczem. Bez przerostu formy nad treścią, bez niepotrzebnych analogii do popkultury, bez zbędnych elementów niepozwalających skoncentrować się na muzyce. Tego w operze łaknę, tego chcę jak najwięcej!

Beata Fischer i Anna Netrebko, Royal Opera House

„Makbet”, Royal Opera House, fot. Beata Fischer

„Makbet”, Royal Opera House, fot. Beata Fischer

O autorze