„Straszny dwór” w TWON powtarza sukces sprzed dwóch sezonów

4

W weekend w Warszawie wystawiono dwa spektakle „Strasznego dworu” Moniuszki w inscenizacji, która jesienią 2015 roku uświetniła obchody 50-lecia odbudowy Teatru Wielkiego. To mocna pozycja repertuarowa Opery Narodowej w tym sezonie, bowiem tłumnie zgromadzona publiczność niezwykle żywiołowo i entuzjastycznie reagowała na najbardziej znane fragmenty dzieła.

Brytyjski reżyser David Pountney przeniósł czas akcji w lata dwudzieste ubiegłego wieku, które w jego opinii są bliższe współczesnemu widzowi. Głównym elementem przedstawienia jest malarstwo – na początku pokazany jest „Cud nad Wisłą” Jerzego Kossaka, zaś w trakcie spektaklu na dworze w Kalinowie odgrywane są scenki wyglądające jak „żywe obrazy” nawiązujące do neoklasycznych mistrzów. Koncepcja efektowna, aczkolwiek nie do końca jasne jest dla mnie to, dlaczego owe gabloty z ludźmi przesuwane są ciągle po scenie.

Krytycy zarzucają tej inscenizacji, że niemal zupełnie pozbawiona jest „polskości”, a zamiast tradycyjnej wsi widzimy, jak Stefan i Zbigniew wracają po wojnie do białego wnętrza z dominującymi scenografię schodami prowadzącymi donikąd i miniaturową makietą dworku, ale w moim odczuciu tego typu zabiegi powodują, że opowiadana historia staje się bardziej uniwersalna, co jest szczególnie ważne gdy chcemy zabiegać o uwagę międzynarodowej publiczności (spektakl transmitowany był w za pośrednictwem internetowej platformy OperaVision).

Atutem wznowienia „Strasznego dworu” i powodem, dla którego po raz kolejny wybrałam się na ten spektakl, była obsada. W roli Hanny i Jadwigi wystąpiły rewelacyjne Edyta Piasecka i Elżbieta Wróblewska, jako Stefan i Zbigniew zaprezentowali się wspaniali Dominik Sutowicz oraz Artur Janda, w Miecznika wcielił się Adam Kruszewski, a partie Skołuby zaśpiewał Aleksander Teliga. Jako Damazy wystąpił Aleksander Kunach, a w roli Cześnikowej – Anna Borucka.

W piątkowy wieczór nie było na scenie słabych głosów, jednak największe uznanie widzów zdobyli uroczo dziewczęca i śpiewająca tak pięknie, że aż przechodziły mnie ciarki – Edyta Piasecka oraz Dominik Sutowicz, którego interpretacja „arii z kurantem” powoduje, że łzy same cisną się do oczu. Ogromnymi brawami publika nagrodziła również basa Aleksandra Teligę za arię „Ten zegar stary” i muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie już nikogo innego w roli Skołuby.

Duże wrażenie zrobił również mazur, zatańczony w biało-czerwonych strojach i w ciekawym układzie choreograficznym Emila Wesołowskiego, przerwany warkotem samolotu i pojawieniem się cienia maszyny na scenie, co ma symbolizować nadchodzącą grozę II wojny światowej. Taniec wywołał niesamowitą burzę oklasków.

Na uwagę zasługują również kostiumy, zaprojektowane przez Marie-Jeanne Lecca – niezwykle różnorodne, ale nie pozbawione elegancji i dobrego smaku.

Słabszą stroną spektaklu jest strona muzyczna (orkiestra TWON pod batutą Ewy Strusińskiej) oraz problemy organizacyjne teatru – wyświetlany z opóźnieniami tekst libretta oraz pomyłka w książeczce z obsadą, według której partię Stefana śpiewał w piątek Arnold Rutkowski.

O autorze