Śpiewaczki u psychoanalityka, czyli „Opera na kozetce” – wywiad z reżyserką Natalią Kozłowską

4

4 i 5 października w Operze Śląskiej po raz pierwszy wystawiona zostanie niezależna produkcja operowa Opera na kozetce – Pasticcio na cztery soprany. Polega ona na połączeniu fragmentów różnych dzieł w jeden lekki i zabawny spektakl, w którym wystąpią Iwona Handzlik, Barbara Zamek, Anna Patrys i Michał Sławecki. Reżyseruje Natalia Kozłowska, z którą udało mi się spotkać i porozmawiać o tym projekcie.

Skąd pomysł na taką formułę przedsięwzięcia?

– Pomysł był spontaniczny i zainspirowany potrzebą zagospodarowania głosów sopranowych, które jak wiemy są najliczniejszą grupą wśród śpiewaków operowych. Z producentem spektaklu, managementem Studio Kultura, związane są trzy bardzo różnorodne soprany i wspólnie chcieliśmy wymyślić formę dającą nam satysfakcję artystyczną. Kluczowym dla nas było utrzymanie konwencji spektaklu, w którym występują tylko soprany. Zdecydowaliśmy się więc zaprosić Michała Sławeckiego – kontratenora, aby pokazać jeszcze inny typ sopranu. Kontratenor to głos dla wielu ludzi wciąż bardzo intrygujący i postrzegany często jako sensacja przez tych, którzy pierwszy raz go słyszą. W spektaklu będzie więc można usłyszeć sopran koloraturowy, dramatyczny, liryczny oraz kontratenor.

Na czym polegało Pani zadanie?

– Moja rola sprowadzała się do tego, by zaproponować koncepcję spektaklu, w którym można obsadzić cztery soprany. Z jednej strony była to wymarzona sytuacja, bo dająca pełną dowolność twórczą, a z drugiej strony bardzo trudne zadanie. Doszłam do wniosku, że powinien to być scenariusz na jednego mężczyznę i trzy kobiety. Chciałam zachować męski pierwiastek, a nie przebierać Michała za drag queen. Wyobrażałam sobie, że koncentrujemy się na trzech bardzo różnych kobiecych osobowościach, a postać Michała ma stanowić ramę spinającą spektakl, swoistego narratora. Analizując arie operowe przeznaczone na sopran zrobiliśmy spektakl może nie wprost o śpiewakach, ale o pewnego rodzaju słabościach i lękach, które im towarzyszą. Michał Sławecki wciela się w rolę kogoś podobnego do nowojorskiego psychoanalityka i jest wystylizowany na postać z filmów Woody’ego Allena. Trzy nasze trzy bohaterki przychodzą do niego na terapię by pokazać całą skomplikowaną i neurotyczną duszę śpiewaczek, a i on też nie jest wolny od problemów.

Śpiewaczki będą stylizowane na postaci z oper, z których arie śpiewają, czy też miała Pani inny pomysł?

– Po części tak. Na przykład jedną z arii, którą wykonuje Iwona Handzlik jest słynny walc Musetty z Cyganerii. „Quando m’en vo’…” z pewnością definiuje jej postać – ukazuje ją jako osobę, której do życia niezbędna jest uwaga otoczenia. Jej pozostałe arie dopasowane są tak, aby pokazać ten rys a raczej problem, z którym boryka się ta postać. To typ nimfomanki bardzo skupionej na sobie. Można zaryzykować powiedzenie, że jest kobietą-modliszką, rodzajem osobowości mocno obecnie eksploatowanej w spektaklach operowych i fascynującej wielu współczesnych reżyserów. W pewnym sensie jej postać jest w mojej koncepcji parodią i przerysowaniem tego zjawiska. Wydaje mi się, że postać kobiety bardzo mocno uzależnionej od relacji damsko-męskich i czerpiącej z nich swoje poczucie wartości to temat, który przewija się na przykład we wszystkich operach Mariusza Trelińskiego. Jako kobieta zupełnie się nie odnajduję w tego typu postrzeganiu mojej płci. Są to tematy i kompleksy często analizowane w programach do spektakli, przedstawiane są wywiady z psychoanalitykami zawierające głębokie wyjaśnienia z tym związane. Motywacje bohaterek oper takich jak Manon Lescaut, Traviata czy Salome są uzasadniane problemami z dzieciństwa, zaburzeniami wynikającymi z dysfunkcyjnej rodziny, patologii w relacjach damsko-męskich. Postać, którą kreuje Iwona Handzlik jest zbiorem tych wszystkich dysfunkcji. Jest pełna kompleksów, potrzeby bycia ciągle w centrum uwagi, budzenia zachwytu, bo bez tego czuje się bezwartościowa.

A kolejne postaci?

Postać odtwarzana przez Barbarę Zamek jest zupełnie inna. To dziewczyna, która nie wierzy w siebie, wszystko ją denerwuje i rozprasza. Ma problemy z poczuciem własnej wartości. Jest wiecznie nieszczęśliwie zakochana i niespełniona. To przykład młodej, rozchwianej osobowości, która bardzo emocjonalnie przeżywa świat i swoje relacje z mężczyznami.

Jakie ona śpiewa utwory?

– Barbara Zamek śpiewa m.in. arię Małgorzaty z Fausta i Lauretty z Gianniego Schicchi. Interpretacje arii, które prezentujemy w spektaklu niewiele mają wspólnego z oryginałem. Na przykład słynna aria „O mio babbino caro” opowiada o żalu dziewczyny, która jest w kimś bardzo zakochana, jednak na drodze do jej szczęścia stoi ojciec. Tekst arii Lauretty jest uniwersalny i można łatwo uwolnić go od oryginalnego kontekstu. W samej operze Pucciniego aria ta jest swego rodzaju manipulacją cwanej córki względem upartego „tatusia”. Ale zapominając o tym i traktując ją serio możemy zbudować opowieść o trudnej relacji córki z ojcem. Do programu Basi wprowadzimy prawdopodobnie piosenkę w stylu musicalowym z elementami jazzowymi, w której jako wstawka pojawia się aria Królowej Nocy. Opowiada ona o nowojorskiej neurotyczce, którą wszystko denerwuje i która nie może się na niczym skupić, bo za ścianą jej mieszkania jedna sąsiadka ćwiczy arię operową, a inna wokalizy jazzowe.

A trzecia postać?

– Dwie bohaterki, o których już mówiłam, borykają się z problemami, które niektórzy mogliby określić jako wydumane, albo przesadzone, natomiast bohaterka, kreowana przez Annę Patrys, przeżywa realne dramaty życiowe. Ania gra dojrzałą kobietę w żałobie, opłakuje kogoś i ma powody, aby mieć poważną depresję. Paradoksalnie, dzięki osobowości samej Ani Patrys, jest to jedna z najbardziej komicznych postaci. Komizm wynikający z dużego dystansu do samej siebie w momentach tragicznych jest dla mnie inspirujący. Anna śpiewa niesamowitą arię z Porgy and Bess – „My Men’s Gone Now”, w której jej postać wylewa cały żal związany ze stratą bliskiej osoby. Zdaje się, że trzyma się i jak pęka to w sposób kontrolowany – przychodzi do terapeuty wypłakać się, wyciera nos i wychodzi z poczuciem dobrze wykonanego zadania. W kolejnych odsłonach okazuje się, że ma kłopoty z dziećmi, sytuacja zaczyna ją przerastać, trudno jej poukładać sobie wszytko w głowie, zaczyna się obwiniać. W finale śpiewa nieprawdopodobną arię szaleństwa z Makbeta, w której widzimy, że coś w niej totalnie pęka i traci kontakt z rzeczywistością.

Czyli postaci w trakcie spektaklu zmieniają się?

– Wszystkie kobiety w jakiś sposób ewoluują. Albo następuje jakiś rodzaj uzdrowienia wewnętrznego, albo okazuje się, że pomimo starań swoich i terapeuty następuje dramatyczne pogorszenie. Sam terapeuta też ma swoją opowieść i jego postać również ewoluuje. Widać, że coś go gryzie, wie że nie powinien się angażować emocjonalnie w życie swoich pacjentek. Jest jednak inaczej i podczas spektaklu możemy zobaczyć jego różny stosunek do pacjentek. Jednej wolałby unikać i ucieka przed nią, innej stara się pomóc i sobie z tym nie radzi. Kolejna wywoła drgnienie jego serca, któremu chciałby się poddać, jednak etyka zawodowa mu tego zabrania.

Oznacza to, że arie prezentowane przez terapeutę będą reakcją na zachowanie pacjentek?

– Zgadła Pani. Jego historia przeplata się z historiami pacjentek. Dodatkową klamrą spinającą cały spektakl jest pieśń Grażyny Bacewicz „Boli mnie głowa”, która może być również wykonana w angielskiej wersji językowej. Ten tytułowy ból głowy towarzyszy wszystkim bohaterom spektaklu, ale u każdego ma on inne przyczyny i inny przebieg. Ten ból jest wieloznaczny, z pozoru tylko migrena, ale tak na prawdę raczej „ból istnienia”.

Teksty arii są w oryginalnej wersji językowej?

– Tak, mamy totalną mieszankę językową – będzie włoski, angielski, niemiecki, francuski, ale przygotowane będą tłumaczenia na język polski i można je będzie czytać jak ścieżkę dialogową do filmu.

Jakie są dalsze plany związane ze spektaklem, będzie go można zobaczyć jeszcze gdzieś indziej?

– W Bytomiu planowana jest rejestracja spektaklu i chcielibyśmy zainteresować nim inne teatry i sale koncertowe. To ciekawa formuła, która mam nadzieję się przyjmie i z która łatwo jest podróżować. Ja osobiście mam już doświadczenie w realizacji tego typu projektów – to trzecie pasticcio jakie przygotowuję. Za granicą jest to, coraz popularniejsza forma sceniczna. W Polsce dopiero przecieramy szlaki.

EDYCJA: Decyzją organizatora spektakle w Operze Śląskiej zostały ODWOŁANE

O autorze