Opera Krakowska: Mariusz Kwiecień ponownie bawi jako Malatesta w „Don Pasquale”

1

Ostatni weekend spędziłam w Krakowie, gdzie wznowiono spektakl „Don Pasquale” Donizettiego, a w powietrzu czuć było zapach nadchodzącej wiosny. Mimo że oglądałam premierowe przedstawienia w grudniu 2016 roku, jest to tak ogromna przyjemność podziwiania znakomitej realizacji w doborowej obsadzie, że nie mogłam sobie odmówić tego wyjazdu.

„Don Pasquale” to debiut Jerzego Stuhra w roli reżysera operowego. Wykorzystał on w pełni komediowy potencjał opery Donizettiego i skoncentrował się na wyeksponowaniu charakterystycznych cech poszczególnych postaci, co wystarczyło by spektakl tryskał humorem i dowcipem. Scenografia w wykonaniu Alicji Kokosińskiej zachwyca swą bajkowością, kolorystyką i dbałością o detale. Duże wrażenie robi nie tylko wystrój domu Don Pasquala, ale również finałowa scena w ogrodzie z krzewami w kształcie szachowych figur, co przypomina nam że cały czas mamy do czynienia z pewnego rodzaju rozgrywką.

„Don Pasquale” jest jedną z ostatnich oper kompozytora, której akcja związana jest z perypetiami czwórki głównych bohaterów. Tytułowa postać to siedemdziesięcioletni starzec, który pragnie ożenić swojego bratanka Ernesta z bogatą panną. Ten jednak kocha ze wzajemnością Norinę i nie chce rezygnować ze szczęścia u boku swej wybranki. Na ratunek młodej parze pospiesza doktor Malatesta, który przedstawia Norinę Don Pasqualowi jako swą siostrę, która świeżo wróciła z klasztoru. Skromna i cnotliwa dziewczyna zaskarbia sobie względy pana domu, który natychmiast podejmuje decyzję o żeniaczce. Świeżo poślubiona małżonka zmienia się jednak w prawdziwą zołzę, co podkreślone jest jeszcze takimi akcentami jak suknia w wężowy wzór i szybko obrzydza starcowi instytucję małżeństwa. Całość kończy się happy endem i zgodą wuja na ślub zakochanych.

Opera przepełniona jest wpadającymi w ucho ariami i duetami, z których chyba najbardziej znany to „Cheti, cheti immantinente” Malatesty i Don Pasquala, wywołujący burzę owacji i bisowany zawsze na scenie Opery Krakowskiej. Wcielający się w Malatestę Mariusz Kwiecień jest niekwestionowaną gwiazdą tego spektaklu, a jego umiejętności aktorskie i zmysł komediowy powodują, że trudno wyobrazić sobie bardziej zabawną interpretację tej roli. Malatesta w wykonaniu Mariusza Kwietnia to nie tylko świadomość każdego gestu, ale również każdej muzycznej frazy i pokaz wokalnego kunsztu tego jednego z najlepszych światowych barytonów.

Dariusz Machej jako Don Pasquale zachwycił zarówno wokalnie, jak i pod względem dystansu do odgrywanej postaci, a sceny z jego udziałem, gdy stroi się i stara przypodobać młodej oblubienicy, wywoływały salwy śmiechu wśród publiczności.

Anna Wolfinger w roli Noriny wypadła niezwykle przekonywująco, zwłaszcza na tle Alexandry Flood, która śpiewała w premierowej obsadzie spektaklu w ubiegłym sezonie. Oglądając wówczas obydwie obsady wydawało się, że sprawniejsza wokalnie Wolfinger ustępuje Australijce pod względem talentu aktorskiego, ale widać teraz, że oswoiła się z rolą i czuje się w niej znakomicie.

Andrzej Lampert to wymarzony Ernesto – liryczny i romantyczny, ale nieco ciapowaty, pozostawiający swój los w rękach Malatesty, który stnaowi spiritus movens całej intrygi. Stałe postępy, jakie czyni ten śpiewak są zauważalne i już teraz można go zaliczyć do grona najciekawszych polskich głosów.

W roli Notariusza udzielającego fikcyjnego ślubu Norinie i Don Pasqualowi wystąpili Andrzej Biegun i Jerzy Stuhr. Ta epizodyczna rola szczególnie zabawnie wypada w wykonaniu samego reżysera, jednak pojawił się on na scenie w tym sezonie jedynie podczas wtorkowego spektaklu.

Orkiestra pod kierownictwem Tomasza Tokarczyka bardzo sprawnie poradziła sobie z partyturą, bardzo dobrze wypadł również chór w swojej jedynej, ale bardzo spektakularnej scenie, w której służący w trakcie prac domowych obgadują swych chlebodawców.

„Don Pasquale” w Operze Krakowskiej to znakomita rozrywka praktycznie dla każdego, a w trakcie weekendowych przedstawień można było mieć wrażenie, że doskonale bawią się nie tylko widzowie, ale również artyści.

O autorze