José Cura ponownie na Festiwalu im. Ady Sari

4

José Cura po raz pierwszy w swojej karierze zadyryguje wersją koncertową opery „Suor Angelica” na Festiwalu Ady Sari. Wydarzenie zainauguruje jubileuszową XX edycję Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari. W rozmowie z Agatą Ubysz słynny tenor opowiada o zmysłowości, intymności i krwi w dziełach Pucciniego.

Już wkrótce po raz drugi będzie Pan dyrygował na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari, tym razem w Lusławicach. Jakie ma Pan wspomnienia z pobytów w naszym kraju?

– Ostatni raz prowadziłem Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej w grudniu 2015 roku. Był to miły występ, chociaż moje wspomnienia są bolesne. Wyszedłem na scenę z grypą i gorączką. Na szczęście muzycy byli wspaniali i gotowi na wspieranie nawet chorego dyrygenta. Natomiast pierwsza współpraca z tą wybitną orkiestrą, czyli wykonanie II Symfonii Mahlera pozostaje jednym z najbardziej satysfakcjonujących momentów w mojej karierze dyrygenta.

Pana życie jest podzielone pomiędzy śpiew i dyrygowanie. Co Panu sprawia więcej przyjemności?

– Nie chciałbym mówić o podziale mojego życia pomiędzy dyscypliny, lecz o jego ciągłym wzbogacaniu. Teraz, kiedy po ponad 30 latach zacząłem znowu komponować, mam wrażenie, że dopiero teraz wróciłem do korzeni. Życie diwy operowej jest być może bardzo ekscytujące, szczególnie jeśli chodzi o splendor, ale może też być ubogie w sensie intelektualnym… chyba, że jest się ciekawym innych dyscyplin i w nich aktywnym.

Ma Pan doświadczenie z dyrygowaniem oper Pucciniego, ale operę „Suor Angelica” poprowadzi Pan po raz pierwszy?

– Dyrygowałem operami „Madama Buttefly”, „Tosca”, „Fanciulla del West” i reżyserowałem „Cyganerię”, „Turandot” i „Fanciullę…” Ale jest to moja pierwsza „Suor Angelica”.

Czy może Pan opisać swoje spotkanie z tym kompozytorem jako dyrygent, jakie to uczucie?

– Warunkiem sine qua non pozwalającym dobrze dyrygować Puccinim jest to, że nie można się koncentrować tylko na przekazywaniu wewnętrznego patosu jego muzyki, opartej głównie na podkreślaniu zmysłowości. Dyrygent musi czuć się swobodnie i nie może się bać pokazania sytuacji intymnych, osobistych. Nie da się dyrygować Puccinim bez umiejętności radzenia sobie z silnymi uczuciami, które wiążą się z krwią, potem, strachem, heroizmem, wrażliwością, erotyzmem, błotem… tymi wszystkimi emocjami, w sensie głęboko psychologicznym słów, nie tylko w ich podstawowym znaczeniu.

W nadchodzącym sezonie 2019/2020, powróci Pan do roli Samsona w „Samsonie i Dalili” na deskach wiedeńskiej Staatsoper. Uważa się, że to Pana najwspanialsza kreacja. Jest Pan szczęśliwy, że znów zmierzy się z tą rolą?

– Zawsze jestem gotowy, aby wejść w skórę Samsona, skonfliktowanego sędziego Starego Testamentu. Upływ lat i zrozumienie wielu aspektów życia, których nie pojmowałem, kiedy byłem młody, pozwoliło mi na uchwycenie istoty takich postaci jak Samson, Otello, Canio czy Grimes. Stało się to tak głębokie, że granie ich nie jest już “tylko” przyjemnością, ale też prawdziwym wysiłkiem.

O autorze