W Operze Krakowskiej odbyła się konferencja prasowa, której głównym tematem była premiera opery „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego w reżyserii Jerzego Stuhra. Debiutujący w realizacji produkcji operowej twórca opowiada o swoich doświadczeniach przy powstawaniu spektaklu:
Kilkukrotnie otrzymywał Pan propozycje współpracy przy reżyserii spektaklu operowego od dyrektora Opery Krakowskiej. Co ostatecznie zdecydowało o tym, że zdecydował się Pan na reżyserię „Don Pasquale”?
– Muzyka. W momencie gdy rozważaliśmy realizację tego akurat spektaklu, pierwsze co zrobiłem, to zajrzałem do przewodnika operowego przeczytać libretto. Wydało mi się dość staromodne, ale w momencie gdy zacząłem słuchać płyty, zostałem oczarowany.
Słuchał Pan muzyki na płycie, czy oglądał DVD z którąś z produkcji?
– Najpierw była płyta, potem szukałem różnych wykonań w internecie i uczyłem się na pamięć wszystkich arii, oczywiście osłuchując się z nimi.
Któreś z tych nagrań podobało się Panu szczególnie?
– Była taka inscenizacja zrealizowana na festiwalu w Ravennie, która rzeczywiście bardzo mi się podobała – przede wszystkim partię Noriny wykonywała młodziutka dziewczyna, co dodawało uroku tej produkcji. Inne inscenizacje, które widziałem, były już gorsze. Oczywiście podobała mi się bardzo również produkcja z Metropolitan Opera z Mariuszem Kwietniem i niestety nieżyjącym już wspaniałym Johnem Del Carlo w roli Don Pasquale. Osłuchiwałem się z różnymi produkcjami aż do znudzenia, aby wyczuć rytm i atmosferę każdej sceny poprzez muzykę, która raz jest dowcipniejsza, raz jest sentymentalna, a niekiedy bardzo liryczna. Stwierdziłem, że muzyce nie można przeszkodzić – Ernesto musi być liryczny, a widzom w pewnym momencie powinno zacząć być żal Don Pasquale.
Czy brał Pan udział w wyborze odtwórczyni roli Noriny?
– Tak, podczas castingów nie grałem może wiodącej roli, jednak były to przesłuchania wokalne, ale przyglądałem się i zastanawiałem, czy dana dziewczyna będzie pasować do tej roli. Obserwowałem temperament, umiejętności komiczne. Pozostałe osoby decyzyjne były zdziwione, że chcę z każdą z tych Pań porozmawiać, tym bardziej, że kandydatek do roli było około 70. Ja jednak musiałem cokolwiek się na ich temat dowiedzieć, ponieważ zawsze dobierając obsadę, szukam w tym wszystkim określonej osobowości, człowieka, a nie tylko jak w przypadku opery – dobrego głosu.
Czy długo trwa praca nad przygotowaniem tego typu produkcji?
– Jeśli chodzi o same próby, to nie trwały one długo – zaczęliśmy 8 listopada, a Mariusz (Mariusz Kwiecień – przyp. red.) dołączył do nas w zeszłym tygodniu. Były za to one bardzo intensywne – 8 godzin dziennie, co było dla mnie trochę męczące, by przebywać tyle godzin w świecie muzyki – zdarzało się, że wychodziłem lekko ogłuszony.
A prywatnie lubi Pan operę, bywa Pan w operze?
– Tak, oglądam sporo spektakli, trochę aby podpatrywać pracę innych reżyserów, ale również dla przyjemności. Nieszczęście aktora polega na tym, że często gra w te wieczory, kiedy są przedstawienia operowe. Dyrektor Dąbrowski (dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej – przyp. red.) często mnie zaprasza na spektakle, ale niestety nie mogę w nich uczestniczyć tak często, jak bym chciał, gdyż sam gram w teatrze.
Może się Pan odwzajemnić zaproszeniem na swoje spektakle…
– (śmiech) Dokładnie. Otrzymuję jednak od niego ciekawe nagrania, więc operę znam raczej z nagrań.
Jak się Panu współpracowało ze śpiewakami, a w szczególności z największą gwiazdą, panem Mariuszem Kwietniem?
– Idealnie. Obawiałem się trochę, że on jako osoba, która brała udział w różnych inscenizacjach tego dzieła, nie uchwyci dokładnie detali tego konkretnego spektaklu, lecz na drugi dzień wszystko doskonale pamiętał. Ma niesamowitą pamięć i to było dla mnie wielkie zaskoczenie.
– Dziękuję bardzo za rozmowę
– Dziękuję
Rozmawiała: Magdalena Grzybowska