Bis w trakcie spektaklu! Ogromny sukces Piotra Beczały w „Wertherze” w Warszawie

0

Występ Piotra Beczały w „Wertherze” Masseneta w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej umożliwił splot różnych okoliczności. Pierwsza w Warszawie operowa premiera sezonu 2020/21 pierwotnie miała być wystawiona w maju tego roku, jednakże z powodu pandemii koronawirusa i czasowego zamknięcia teatrów, została przesunięta na jesień.

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

Początek totalnego lockdownu zastał polskiego tenora w Nowym Jorku, gdzie przygotowywał się do zaśpiewania partii Werthera na scenie Metropolitan Opera. Po odwołaniu spektakli, wspólnie z Joyce DiDonato zdecydowali się przygotować tzw. „domówkę”, w trakcie której zaprezentowali transmitowane na żywo za pośrednictwem mediów społecznościowych obszerne fragmenty opery. Podczas gdy latem teatry operowe w Europie zaczęły pomału otwierać się dla publiczności, już w czerwcu było jasne, że w Stanach Zjednoczonych nie będzie się grać spektakli co najmniej do końca roku. Piotrowi Beczale przepadł więc debiut w roli Radamesa w „Aidzie” Verdiego, którą u boku swej wielokrotnej scenicznej partnerki Anny Netrebko miał otwierać sezon w Metropolitan Opera. Dzięki wolnym terminom artysty, udało się go zaprosić do Warszawy, gdzie zaśpiewał w dwóch spektaklach „Werthera” i wywołał ogromną euforię wśród spragnionych kontaktu ze sztuką melomanów.

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

Premiera przedstawienia (8.10) odbyła się jeszcze przy zapełnieniu 50% miejsc na widowni. W tym samym dniu rząd zaostrzył restrykcje sanitarne i sobotni spektakl zagrano już tylko przy 25% obłożeniu. Szczęśliwie złożyło się, że byłam na obu spektaklach i muszę przyznać, że pomimo niewielkiej publiki, w sobotę energia płynąca ze sceny była jeszcze większa niż w czwartek! Piotr Beczała jest znany na całym świecie jako doskonały odtwórca roli Werthera, a w Warszawie pokazał tak ogromną głębię uczuć, niesamowity kunszt wokalny i sceniczny, że zachwycona publiczność domagała się bisu melancholijnej i najbardziej efektownej arii w tej operze „Pourquoi me réveiller” zarówno na jednym, jak i drugim przedstawieniu! W trakcie premiery pewien niesmak wzbudziły gromkie brawa, które wybuchły już po pierwszej zwrotce utworu i bisu nie było, za to w sobotę doczekaliśmy się tego niespotykanego praktycznie na polskich scenach wydarzenia! Brawa, okrzyki i pełne aprobaty tupanie były tak donośne, że można tylko domyślać się, jak wyglądałby ten aplauz przy pełnej widowni!

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

Znakomici byli również Stanisław Kuflyuk jako Albert oraz Sylwia Olszyńska w roli Sophie. Nieco blado na ich tle wypadła Irina Zhytynska jako Charlotte, chociaż również były momenty, gdzie jej interpretacja rozdartej wewnętrznie bohaterki, która musi wybierać pomiędzy porywami serca, a lojalnością wobec męża, była magnetyczna. Bardzo dobre przygotowanie orkiestry zapewnił z kolei Patrick Fournillier, nowy szef muzyczny warszawskiej instytucji.

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

Inscenizacja „Werthera” przyjechała do Warszawy z Pragi, gdzie była wystawiana w 2018 roku. Spektakl w reżyserii Willy’ego Deckera pokazywany był wcześniej w Amsterdamie, Rzymie, Genewie, Antwerpii, Frankfurcie i Barcelonie. We Frankfucie i w Barcelonie tytułową partię śpiewał również Piotr Beczała, a jego występ w Gran Teatro del Liceu jest o tyle pamiętny, że temu słynnemu śpiewakowi po raz pierwszy w karierze zdarzyło się wówczas powtarzać arię. Dwa lata później w „Tosce” Pucciniego w Wiener Staatsoper dokonał tego niemal na każdym przedstawieniu, ale to już zupełnie inna opowieść 🙂

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

Produkcje Willy’ego Deckera mają swój rozpoznawalny charakter, są one zazwyczaj wizualnie oszczędne, ale bardzo sugestywne. „Werther” to połączenie stylowych, XIX-wiecznych kostiumów oraz nielicznych, geometrycznych rekwizytów usytuowanych w abstrakcyjnej przestrzeni, która zmienia się odzwierciedlając upływ czasu i zmianę pór roku. Mimo prostoty, reżyseria jest bardzo przemyślana, a zachowanie głównych bohaterów bardzo dobrze oddaje łączące ich relacje – widzimy sceny, gdy Charlotte i niekochany przez nią mąż Albert siedzą oddaleni od siebie długim stołem, natomiast pogrążeni w niespełnionej miłości Charlotte i Werther padają sobie po długim biegu w objęcia, by za chwilę znaleźć się po przeciwnych stronach sceny. Reżyser bardzo sprytnie wykorzystał również postaci Schmidta i Johanna, którzy stają się tu postaciami jakby surrealistycznymi i niemal diabolicznymi, będąc świadkami przebiegu wydarzeń i podsuwając niestabilnemu emocjonalnie Wertherowi pistolet, którym zastrzeli się w obliczu nieszczęśliwej miłości.

„Werther” Masseneta, Teatr Wielki – Opera Narodowa, fot. Krzysztof Bieliński

O autorze